Logo
Start    O rodzinie    Osoby   Lista odcinków   Forum   Kontakt  Zembaty  Tfurczość klubu   Piosenki



Odcinek "Rodziny Poszepszyńskich" pt. "Scyzoryk", autorstwa Zygfryda.

Dziadek Jacek: Grzegorzu, co to jest, to, co trzymasz w dłoni?
Grzegorz: To jest scyzoryk. Otrzymałem go swego czasu od mego ojca.
Dziadek Jacek: Oooo.... nigdy nie widziałem na raz tylu ostrzy. No popatrz, popatrz Grzesiu, czego to ludzie nie wymyślą...
Grzegorz: No niechże ojciec nie dotyka, jesszcze coś ojciec popsuje!
Maryla: Nigdy mi o nim nie wspominałeś. Rodzina nie powinna mieć przed sobą najprawdopodobniej żadnych tajemnic.
Grzegorz: Nie wspominałem o nim, gdyż trzymałem go na specjalną okazję.
Maryla: A jaką to szczególną okazję mamy dzisiaj?
Grzegorz: Maurycy stał się, ten tego, mężczyzną. Dziś rano, kiedy przyszedł na chwilę do domu, oznajmił mi, że kończy definitywnie ze szkołą i zaczyna życie na własny rachunek.
Dziadek Jacek: Zuch chłopak!
Maryla: No tak, zauważyłam Grzesiu, że umyłeś dzisiaj zęby. Już to wydało mi się niezwykle podejrzane. A swoją drogą, czy Maurycy nie jest jeszcze za młody na takie decyzje?
Grzegorz: A ja tam się cieszę. W życiu każdego mężczyzny przychodzi taki moment, kiedy trzeba się usamodzielnić. Mój ojciec, w chwili gdy oznajmiłem mu, że pragnę zostać konserwatorem maszyn biurowych, przejął się tym tak bardzo, że...no...że po prostu wyrzucił mnie z domu. Przedtem jednak ofiarował mi właśnie ten oto scyzoryk. Tym nożykiem, wkrótce potem, kroiłem oscypka, w którym to znalazłem odznakę mego, świętej już pamięci ojca...
Maryla: Grzesiu, te twoje opowieści są...są niesmaczne. Jak to dobrze, że nie mamy akurat nic do jedzenia.
Dziadek Jacek: Nie mamy? Nawet słoika dżemu?
Maryla: Nawet. Co ojciec sobie myśli?
Dziadek Jacek: A myślę sobie właśnie! O paróweczkach z dżemem, salcesonie z dżemem, zrazach wieprzwych z dżemem!
Grzegorz: Cisza!!! Na czym to ja? Aha. Scyzoryk ten, towarzyszył mi w trudnych momentach mego, jak wiecie bujnego życia. Kiedy się jednak ustatkowałem, schowałem go, w oczekiwaniu, że kiedyś będzie mógł odziedziczyć go po mnie mój syn. Dziś nadszedł właśnie ten dzień. Jestem dumny z Maurycego i w przeciwieństwie do mego ojca nie wyrzucę go z domu. Wręcz przeciwnie.
Maryla: Ostatnio i tak rzadko tu bywa, nawet nocami. Pewnie poznał jakąś dziewczynę.
Wchodzi Maurycy
Maurycy: Cześć mamo, cześć tato, cześć dziadku. Nie dziewczynę, a nowych kolegów spod naszego osiedlowego sklepiku monopolowego. Muszę wam powiedzieć, że od czasu kiedy rozstałem się Sylwią...
Dziadek Jacek: Oh, szampańska to była dziewczyna.
Maurycy: Od czasu kiedy się z nią rozstałem, miewam jedynie... przelotne kontakty z kobietami.
Maryla: Synku, czy to prawda, że porzuciłeś naukę?
Maurycy: A co to? Przesłuchanie?
Grzegorz: Milcz gówniarzu! Jak zwracasz się do matki?
Maurycy: Normalnie. Jestem już w tym wieku, że mogę się na pewne rzeczy nie godzić.
Dziadek Jacek: Brawo, Brawo. I to mi się podoba. Trzeba wiedzieć kiedy i komu należy się postawić. W niezapomnianym roku 1905, raz jedyny sprzeciwiłem się mojemu bezpośredniemu przełożonemu kapralowi Jedziniakowi. Była to decyzja fatalna w skutkach. Kapral obraził się na mnie i nie odzywał się do mnie od tej pory. A wszystko przez zwykłe nieporozumienie. Kapral zażądał ode mnie, bym strzelił go w plecy. Nie mogłem wykonać tego rozkazu. Pierwszy i jedyny raz odmówiłem. Po krótkim czasie okazało się jednak, iż utkwił mu w gardle kawałek, prawda, śledzia i Kapral chciał, bym strzelił go... ręką w plecy. Gdyby nie szybka interwencja japończyków, którzy zaskoczyli nas niespodziewanym ostrzałem przy posiłku, to nie wiadomo czy kapral by przeżył. Na szczęscie jedna z kul trafiła go w taki sposób, że śledź mógł swobodnie wydostać się z przełyku na zewnątrz. Dlatego później kapral nie odzywał się do mnie, ani w zasadzie do nikogo. Trzask, prask, panie i po wszystkim.
Grzegorz: Te opowieści ojca są niezwkykle nieciekawe i pozbawione sensu.
Maryla: A do tego obrzydliwe.
Maurycy: Zgadzam się. Powinien dziadek założyć bloga.
Dziadek Jacek: Co takiego?
Maurycy: Bloga. Jest to taki internetowy pamiętnik. Teraz większość ludzi posiada takie pamiętniki. Każdy mógłby przeczytać wtedy dziadka opowieści.
Maryla: Nie rozumiem. Przecież pamiętnik piszę się przeważnie po to, żeby nikt nie czytał tego, co jest w nim napisane.
Grzegorz: Marylo, jaka ty jesteś ciemna, teraz czasy się zmieniły. Ludzie stają się bardziej otwarci. My też powinniśmy interesować się nowinkami technicznymi. Ja na przykład ciągle myślę o własnych czterech kółkach.
Maryla: Tak, ty nic tylko myślisz, ale nic z tego nie wynika!
Grzegorz: No! Licz się ze słowami. Ty, ty...
Dziadek Jacek: Tak Marylko, licz się ze słowami! A ty Maurycy, powiedz mi kochanieńki, jak no mogę założyć taki pamiętnik.
Maurycy: Musiałby dziadek posiadać komputer, a także dostęp do internetu...
Grzegorz: O, co to, to nie! Jeszcze czego. Jeszcze tylko tego w tym domu brakowało. A może od razu chce ojciec nowy wózek i roczny zapas słoików z dżemem?
Dziadek Jacek: No, w zasadzie...
Grzegorz: Ahahahahaa... to dobre. Taaak, pożartowaliśmy, prawda, ale teraz Maurycy wyjaśnij nam jak tam się sprawy mają z twoją, w zasadzie, nauką?
Maurycy: No więc ojcze, matko i ty drogi dziadku - postanowiłem kolejny raz nie powtarzać roku. Właściwie, to pan dyrektor wezwał mnie wczoraj do siebie i powiedział, że tak dłużej być nie może. Niespodziewanie i ku jego zaskoczeniu przyznałem mu rację, choć przedtem nawymyślałem mu porządnie i wyszedłem trzaskając drzwiami dla lepszego efektu. Miałem jeszcze ochotę wrócić i dać mu po pysku, jednak pomyślałem, że kończę z tym, to znaczy ze szkołą raz, na zawsze. Tym razem już tam nie wrócę.
Grzegorz: A to cham. Miał czelność powiedzieć ci coś takiego? Bardzo dobrze zrobiłeś Maurycy, choć ja nie byłbym tak pobłażliwy.
Maryla: Jesteśmy z ciebie dumni.
Maurycy: Wyluzuj mamo, nic takiego przecież nie zrobiłem.
Grzegorz: Wręcz przeciwnie. Ukończyłeś szkołę. Nasz syn, Marylko, skończył właśnie szkołę i otrzymał solidne wykształcenie - niezwykle przydatne na dalszej swej drodze życiowej. W końcu doczekaliśmy tego momentu. Swoją drogą liczyłem, że wcześniej do tego dojdzie, ale lepiej późno, niż później.
Dziadek Jacek: Tak Maurycy, powiem szczerze, zazdroszczę ci. Ja nigdy nie chodziłem do szkoły - moją nauczycielką była wojna. To była prawdziwa szkoła życia. Przyspieszony kurs dorastania. Nauczyłem się, prawda, obierać ziemniaki, doić krowy, pastować buty, myć toaletę szczoteczką do zębów...
Grzegorz: Papo... A teraz siadaj Synu. Mam tu dla ciebie, no... prezent.
Maurycy: Co to jest tatusiu?
Grzegorz: W życiu dorastającego młodzieńca przychodzi kiedyś taki moment, kiedy musi się on w jakiś sposób usamodzielnić. To właśnie ten moment. To jest scyzoryk synu. Otrzymałem go kiedyś od swojego ojca i teraz przekazuję go tobie. O popatrz, jakie ma tu różne funkcje...
Maurycy: Dziękuję ci tato. Teraz będę mógł skuteczniej okradać przechodniów, którzy ostatnimi czasy zrobili się niezwykle nieprzewidywalni. Jedna pani wyciągnęła ostatnio z torebki gaz pieprzowy!
Grzegorz: Co? No co ty powiesz? To trzeba mieć tupet, żeby do takiego niewinnego i bezbronnego dziecka z gazem...
Dziadek Jacek: Zupełnie jak w niezapomnianym 1905. Japończycy też użyli wtedy jakiegoś nowoczesnego gazu bojowego i gdyby nie to, że akurat była zima 100-lecia, to trzask, prask, panie i byłoby po wszystkim.
Grzegorz: A co ma piernik do wiatraka? Znaczy zima do gazu.
Dziadek Jacek: Osz ty baranie... wszyscy mieliśmy zatkane nosy! Uratował nas zwykły katar.
Maurycy: O patrzcie. Ten... jak się to nazywa, tato?
Grzegorz: Scy-zo-ryk.
Maurycy: Ten scyzoryk posiada nawet korkociąg! A ostatnio z kolegami pół nocy męczyliśmy się by otworzyć butelkę wina wielowocowego marki "Wino". Chłopaki się ucieszą.
Dziadek Jacek: Wino mówisz? Przyniósłbyś czasem z pół buteleczki dla spragnionego dziadunia...
Maurycy: Nie dziadku.
Dziadek Jacek: A to dlaczego?
Maurycy: Bo się dziadek nie dokłada.
Grzegorz: Alkohol zbyt rzadko pojawia się na naszym stole. Należy to zmienić.
Maryla: Swego czasu, jak jeszcze pracowałam w prosektorium, spirytusu zawsze mieliśmy pod dostatkiem. Używaliśmy go do odkażania nieboszczyków, a także i pracowników.
Grzegorz: W przyszłym tygodniu dostanę wypłatę...
Maryla: Te grosze?
Grzegorz: Zamknij pysk! Na te pare butelek wystarczy. Ale wracając do tematu - co teraz zamierzasz synu?
Maurycy: Poświęce się nauce.
Grzegorz: Co takiego? Zwariowałeś?!
Maurycy: Źle mnie zrozumiałeś. Chodzi mi o eksperymenty chemiczne, które przeprowadzam co piatek na dziadku i na innych domownikach. Będę miał teraz na nie więcej czasu. Konkretnie pragnę wynaleźć najmocniejszy na świecie alkohol 101%.
Grzegorz: No kamień z serca.
Dziadek Jacek: O... Nagroda Nobla z chemii, panie, gwarantowana.
Maurycy: Taki scyzoryk pomoże mi ogromnie w zdobyciu środków finansowych na moje badania. Nie straszne mi już będą nawet najtwardsze staruszki.
Grzegorz: Brawo synu - twardym trza być, nie miętkim.
Maryla: I kto to mówi? Ta szmata?!
Grzegorz: Szmatą może jestem, ale tylko w pracy.
Dziadek Jacek: A, w pracy, to co innego... Służba nie drużba. W niezapomnianym 1905 nie raz wycierano moją gębą podłogę, jak, prawda, szmatą.
Maryla: Przecież ojciec lubi takie rzeczy. Kiedy to użyliśmy ojca jako odkurzacza, najadł się ojciec za wsze czasy.
Dziadek Jacek: No właśnie, dlatego nie prostestowałem, a wręcz przeciwnie. Zachęcałem współżołnierzy by mną poniewierali, na lewo i na prawo... trzask, prask.
Maurycy: Mną już nikt nie będzie poniewierał. Mam SCYZORYK!
Maryla: Patrzcie, patrzcie. Oto pierwszy Poszepszyński, który nie zostanie szmatą (być może)...

 Powrót - Tfurczość klubu