Logo
Start    O rodzinie    Osoby   Lista odcinków   Forum   Kontakt  Zembaty  Tfurczość klubu   Piosenki

 <<< Poprzedni odcinek  Opowiadania Toma  Następny odcinek >>>

Trzeci odcinek "Rodziny Poszepszyńskich" autorstwa Toma.

Maurycy: Dziadku, czy możesz tu przyjść?
Dziadek: A muszę?
Maurycy: Oczywiście, że dziadek nie musi, ale myślałem, że zechce zobaczyć, jaką ładną pocztówkę przysłała Sylwia z Paryża. To tu właśnie Sylwia pracuje. Plac Pigalle. Na pocztówce wygląda zupełnie inaczej niż go sobie wyobrażałem.
Dziadek: Sylwia napisała do nas po tak długim milczeniu. Kto by to pomyślał? Murzyn nie kręć się pod nogami! Już lecę do ciebie! Aaaaaaaaaaa!!!
Grzegorz: Mógłby ojciec tak nie hałasować. Ostatecznie należy mi się chwila, w zasadzie, ciszy.
Maryla: Grzegorzu, nie wrzeszcz na ojca. Zobacz, że on leży na środku pokoju. Coś mu się musiało stać, bo nawet nie jęczy i leży spokojnie.
Grzegorz: Akurat!! Cos mu się stało!? Jak zwykle udaje i chce wyprowadzić mnie z równowagi, a ja przecież nie mogę się denerwować. Ja w tym tygodniu miałem już dwa zawały!
Maryla: Nie szarp nim tak, bo się rozleci. Cholesterol od wstrząsów poodrywa się od ścianek żył i zablokuje serce. Pomóż posadzić ojca na jego wózek i przynieś wiadro zimnej wody z kuchni. Musimy go ocucić. Najprawdopodobniej potknął się o kręcącego się pod nogami Murzyna i wyrżnął głową w parapet. On już ma ponad 100 lat i nie jest tak sprawny jak kiedyś.
Maryla: Maurycy! chodź tu szybko! Musisz pomóc ratować dziadka!
Maurycy: A muszę?
Maryla: Musisz pomóc, bo leży jak bezwładna kłoda na środku pokoju a ja chcę dostać się do kuchni. Sama sobie z nim nie poradzę. Grzegorzu, lej wodę, tylko tak, abyś mnie nie zmoczył... W tym tygodniu już się kąpałam. Noooo, nareszcie otwiera oczy i wraca do przytomności!
Grzegorz: A nie mówiłem, że ten staruch ma żelazne zdrowie. On nas wszystkich przeżyje!
Dziadek: Ale mnie boli, ale boli!
Maurycy: Nic dziwnego! Odłupał Dziadek głową kawałek parapetu, to musi boleć.
Grzegorz: No i co ojciec narobił najlepszego? Cały parapet zniszczony! Skąd ja wezmę taką szeroką i masywną deskę? Z ojcem to ciągle tylko same straty!
Maurycy: Na mój gust to musi być przynajmniej wstrząs mózgu i złamanie podstawy czaszki.
Dziadek: Co wy tam wiecie tumany, ja jestem niezniszczalny! Mnie nie boli głowa, a noga. Przez tego kręcącego się pod nogami Murzyna musiałem zwichnąć sobie kostkę w prawej nodze. No i co teraz będzie? Po południu miałem iść z panna Inga na romantyczny spacer do Pyr.
Maryla: Ojciec nie wygląda dobrze i gada od rzeczy. Myślę Grzegorzu, że powinniśmy najprawdopodobniej wezwać pogotowie. No, zrób coś! Ostatecznie jesteś głową tego domu.
Grzegorz: Marylo podaj mi telefon.
-Pogotowie...
-Do Jacka Poszepszyńskiego, Plac na Rozdrożu 2, m. 183...
-Rozbił parapet głową i stłukł doniczkę z pelargonią. Ma tez chyba lekko zranioną nogę.
-Ja się na tym aż tak bardzo nie znam. Ostatecznie nie jestem specjalistą w tej dziedzinie.
-Sześć godzin to trochę długo, czy nie dałoby się trochę szybciej?
-Ja wiem, że jak się da to się zrobi, ale...
-No, nie! Na taka kwotę absolutnie nie jesteśmy przygotowani.
-Ile ma lat poszkodowany? On jest ciągle w wózku.
-Nie, nie niemowlę. Trochę ponad 100 lat.
-Ja tez dobrze znam pana Jurka z Domu Pogrzebowego "Hades" ale to dziś jeszcze nie o to chodzi.
-Nie, to stanowczo za mało! To prawdziwe zdziczenie obyczajów. Nawet w tym szmatławym Domu Pogrzebowym "Świetlana Przeszłość" dają o wiele wyższe prowizje.
-No jasne, że lepiej do wypadku drogowego.
-Tak rozumiem. To nie przyjedziecie?!
-No trudno.
Maurycy: Wygląda na to, że nie chcą przyjechać.
Grzegorz: A to konowały! Jak usłyszeli, że on ma ponad 100 lat, to bezczelnie proponowali kurs bezpośrednio do Hadesu. A tak w ogóle, to za skórę pacjenta zaproponowali mi nieetycznie niską cenę.
Dziadek: Jakiego pacjenta?
Grzegorz: No, ojca oczywiście. Czy ojciec tego nie rozumie? Służba zdrowia kiedyś doskonała, dziś doprowadzona została do ruiny i przeżywa głęboki kryzys moralny. Wszyscy powinniśmy to zrozumieć. Ostatecznie to my z naszych podatków płacimy lekarzom i pielęgniarkom. Zrozumiałe jest więc, że nikt nie może pozwolić sobie na niepotrzebne wzywanie karetki i marnowanie publicznych pieniędzy z byle powodu.
Dziadek: Mną się nie przejmujcie, już mi lepiej. Za parę dni będę całkiem zdrowy. Noga trochę spuchła ale kości są całe.
Grzegorz: Tak nie możemy tej sprawy zostawić Marylo. Ojciec wczoraj otrzymał rentę, a wiec myślę, że stać go na leczenie w prywatnym ośrodku zdrowia. Fachowa pomoc trochę kosztuje, ale jej poziom jest naprawdę imponujący.
Maryla: To może zadzwonimy do prywatnej kliniki?
Grzegorz: Marylo podaj mi telefon.
-Klinika.
-Dziadek chyba ma skręconą kostkę u nogi.
-Plac na Rozdrożu 2, m. 183.
-No nie wiem gdzie wyląduje helikopter, ale myślę, że na naszym balkonie będzie za mało miejsca.
-Aha, przyleci aż z Katowic, bo ten z Gdańska jest w Tatrach.
-Za dwadzieścia minut!
-Poczekamy. No wiem, że to musi trochę potrwać.
-Formalności? To załatwmy je od razu.
-Ubezpieczenia nie mamy, ale płacimy gotówką, tak gotówką, dobrze pani słyszała.
-Trzech żyrantów, wyciąg konta z banku i "czek in blanco"?
-Nie, to raczej nie przylatujcie.
Maryla: I co? Co ci powiedzieli
Grzegorz: Wygląda na to, że i pięcioletnia renta Dziadka nie starczy na usługę o tak wysokim poziomie a po drugie mamy za mały balkon.
Maryla: To jednak niesamowite. Nie przypuszczałam, że tak trudno będzie znaleźć pomoc dla ojca.
Grzegorz: Myślę, że mam pomysł. Sami pomożemy ojcu i się nim zajmiemy.
Dziadek: Ja się nie zgadzam. Znam was dobrze. Wasza pomoc może być niebezpieczna.
Grzegorz: Ależ ojciec nie musi się niczego obawiać. Zastosujemy sprawdzony schemat działania. Czy słyszeliście cos o Bamwayu?
Maurycy: Ja cos tam słyszałem, ale tego jeszcze nie piłem.
Dziadek: Ja chyba kiedyś słyszałem tę nazwę od panny Ingi. To taka organizacja, w której trzeba podobno kupować u siebie samego.
Grzegorz: No właśnie.
Dziadek: Pamiętam jak w niezapomnianym roku 1905 też był podobny przypadek. Siedzieliśmy z Sebkiem Sewastopolskim i kapralem Jedziniakiem w ziemiance i graliśmy w oczko. Nagle Japończycy rozpoczęli atak i ostrzeliwanie naszych pozycji za pomocą artylerii. Ja przegrałem cztery ruble i bylem goły jak święty turecki. Potem przyszła zła passa na kaprala Jedziniaka. On też przegrał całe dwanaście jenów i 50 centów amerykańskich. Postanowiliśmy wiec pójść do Japończyków i sprzedać im dwa koce i mało używaną siatkę maskującą, którą kapral Jedziniak znalazł poprzedniej nocy wracając z narady w sztabie 4 Brygady Zmotoryzowanych Wozów Drabiniastych. Gdy po trzech godzinach mieliśmy już gotówkę okazało się, że nie mieliśmy już gdzie wracać. Potężny wybuch zmiótł cały rejon naszych obwarowań. Z rozpaczy za poległym Sebkiem poszliśmy przepić w kantynie przyniesione pieniądze. Ja zamówiłem sobie koniak armeński a kapral Jedziniak piwo w czystym kuflu. Ostrzał naszych pozycji trwał prawie pięć miesięcy i dlatego nie szukaliśmy ciała Sebka. Gdy już skapitulowaliśmy i Japończycy nas trochę odkarmili, oczyszczając teren twierdzy, dokopaliśmy się do resztek naszej ziemianki. Nawet japoński oficer nie mógł uwierzyć gdy okazało się, że Sebek czuje się dobrze i szczęśliwie przeżył pięć miesięcy w częściowo zasypanej ziemiance. Był w niezłej formie fizycznej ale w potwornie złej kondycji psychicznej. Okazało się, że cały wolny czas z nudów grał ze sobą w oczko i ograł się do ostatniego grosza. Tak sobie obrzydł swoim towarzystwem, że sam z sobą nie mógł wytrzymać. Japończyków bardzo ciekawiło jak to możliwe, że bez jedzenia wytrzymał pod ziemia prawie pięć miesięcy. Oczywiście Sebek nie zdradził tajemnicy naszemu śmiertelnemu wrogowi. Dopiero gdy kapral Jedziniak spił go niemal do nieprzytomności Sebek podzielił się z nami swoją tajemnicą. Okazało się, że ziemianka w której graliśmy w karty była bardzo wilgotna i zagrzybiona a na północnej ścianie rosły grzyby - pieczarki. Po prostu grzyby dawały pokarm Sebkowi a Sebek grzybom!
Maryla: To było naprawdę niesmaczne. W tej anegdocie ojciec przeszedł samego siebie.
Dziadek: Ja tam nie wiem smaczne czy niesmaczne, bo nigdy nie byłem grzybem!
Grzegorz: Ale wy jesteście ciemni i naiwni. Ja tu właśnie obmyślam, w zasadzie, strategię ekonomiczną na przyszłość a wy opowiadacie jakieś duperele. Ja właśnie zamierzam budować dobrobyt w naszym umęczonym kraju i zakładam taki Bamway a wy ciągle zajmujecie się przeszłością! Pomoglibyście przynajmniej wymyślić jakąś chwytliwą nazwę przedsiębiorstwa. To musi być coś polskiego, swojskiego i jednocześnie zachodniego, chwytającego klienta.
Maurycy: Może Skórex?
Grzegorz: No nie Maurycy, taka nazwa może być dla zakładów obuwniczych lub garbarni, no ostatecznie dla zakładu pogrzebowego w Łodzi ale nigdy, przenigdy dla poważnej firmy w stolicy!
Dziadek: Już wiem Jedziniax. Tylko Jedziniax!
Maurycy: Co się Dziadek: napalił na tego Jedziniaxa jak jaki Arab na kurs pilotażu w Ameryce. To dziwnie brzmi i źle się odmienia: Jedziniaxa, Jedziniaxie, Jedziniaxowi.
Maryla: A bo ja wiem? Nazwa może i niezła, bo i historyczna i zagraniczna ale do tej pory nie wiemy czym firma będzie się zajmowała?
Grzegorz: No jak to czym? Oczywiście leczeniem i handlem czyli tym co robi nasz dzielnicowy ośrodek zdrowia. Dziś usługi to najlepszy towar. Sami widzicie, że absolutnie nikt nie jest zainteresowany w tym aby przynieść ulgę dziadkowi Jackowi. Stad wynika prosty wniosek, że na rynku jest dla nas miejsce.
Maryla: No dobrze, ale nikt z nas nie jest lekarzem. Ja się znam na medycynie bardzo niewiele bo jednak prosektorium różni się trochę od szpitala. Ty Grzegorzu też nie masz o tym zielonego pojęcia, a o nieuku Maurycym nie chcę nawet, najprawdopodobniej, wspominać.
Grzegorz: Ty Marylo nie wiesz co mówisz i zawsze widzisz wszystko w ciemnych barwach. Przecież to proste jak budowa cepa. Czy ty naprawdę myślisz, że trzeba cos umieć i skończyć jakieś szkoły aby rządzić innymi? No popatrz tylko wokoło. Nawet prezydent nie miał głowy do solidnej nauki robiąc WUML a i tak sprawy gospodarki całego wielkiego skądinąd kraju ma w małym palcu u lewej nogi. Ja tez mam taki naturalny talent, bo się urodziłem w bacówce na Gubałówce. Sama Marylo pomyśl logicznie: po co marnować cenny czas na chodzenie do szkoły i naukę?
Maryla: Nie jestem pewna czy masz rację Grzegorzu...
Grzegorz: Oczywiście że mam rację. Wiem już nawet jak obsadzimy stanowiska. Ja będę ordynatorem tej nowo powstałej placówki. Maryla, ponieważ ze mną sypia, będzie moją sekretarką i jednocześnie będzie prowadziła prosektorium, bo jest obeznana z tym tematem. Według mnie to jest najważniejszy dział w każdym szpitalu. No pomyślcie chwilę logicznie. Przecież każdy pacjent w końcu musi się przewinąć przez ten dział. No musi i to bez względu na to co mu dolega i jak długo jest chory!
Maurycy: A ja kim będę? Bardzo chciałbym pracować z pacjentkami. Koniecznie muszą być młode i ładne! No, ostatecznie z pielęgniarkami stażystkami. Parę lat temu chodziłem do zasadniczej szkoły chemicznej ale praca w aptece w żadnym wypadku mnie nie interesuje.
Grzegorz: Co ty wygadujesz Maurycy! u nas nie będzie żadnej apteki. A po co komu apteka? To tylko niepotrzebna strata czasu. Ty będziesz jednocześnie lekarzem dyżurnym, kierowcą, sanitariuszem i dostawca. Nasze przedsiębiorstwo nie będzie miało przerostu kadr. Będziemy działali nowoczesne, sprawnie i szybko.
Dziadek: No dobrze a kim ja będę w tej rodzinnej firmie?
Grzegorz: Ojciec ma dożywotnią posadę w magazynie.
Dziadek: Nie ma sprawy mogę wydawać gips i strzykawki ale chce też współpracować ze stołówką. Będę liczył słoiki z dżemem truskawkowym, flaszki ze spirytusem i zapasy mrożonych pyz. Grzegorzu, nawet sobie nie wyobrażasz jaki ja jestem obowiązkowy. Nareszcie będziesz mógł się o tym przekonać i mnie należycie docenić.
Grzegorz: Ale a'propos flaszki. Wyobraź sobie Marylo, wczoraj na cmentarzu spotkałem profesora Mordowicza.
Maryla: Tego co operacyjnie rozdzielał ciebie od pana Kwoki?
Grzegorz: Właśnie tego znakomitego chirurga. Okazuje się, że zmienił specjalizację i ostatnio zajmuje się przeszczepami.
Maurycy: To dość nowa i fascynująca dziedzina medycyny. Słyszałem, że naukowcy pracują nad sztucznym, plastikowym sercem, które może z powodzeniem zastąpić zniszczone serce ludzkie. Tak samo podobno przeszczepiają nerki, oczy, wątroby czy szpik kostny. To dziedzina z ogromnymi możliwościami na przyszłość.
Grzegorz: No właśnie! Powiem więcej: na przyszłość i na teraźniejszość jednocześnie.
Maryla: To jednak wspaniale, że tak wybitna postać, człowiek o tak wielkiej kulturze jak profesor Mordowicz chciał rozmawiać z tobą. To naprawdę ogromny powód do dumy, że nareszcie mogliście pogwarzyć z sobą jak równy z równym.
Grzegorz: Niezupełnie.
Dziadek: Co znaczy niezupełnie?
Grzegorz: On rozmawiał z panem Jurkiem, właścicielem Domu Pogrzebowego Hades a ja, stojąc niedaleko, zupełnie przypadkowo słyszałem całą rozmowę.
Dziadek: Ja, Marylko jestem pewny że Grzegorz, ta szmata, specjalnie podsłuchiwał profesora Mordowicza! O tak, na pewno podsłuchiwał. On zawsze i wszędzie wszystkich podsłuchuje.
Grzegorz: I co z tego, że podsłuchiwałem!? Co z tego!? Najważniejsze, że dowiedziałem się paru interesujących rzeczy.
Maurycy: Co tam ciekawego można się dowiedzieć w domu pogrzebowym Hades? Cennik i tak wisi przed drzwiami i każdy zainteresowany może się z nim sam zapoznać.
Dziadek: Osobiście zainteresowany to chyba już nie, bo leży nieżywy. Najwyżej najbliższa rodzina może się dowiedzieć ile będzie musiała wybulić forsy na pogrzeb tradycyjny lub kremację.
Grzegorz: A nieprawda, nieprawda! Pieniądzom poświęcona była tylko część rozmowy. Wyobraź sobie Marylo, że profesor Mordowicz płakał jak bóbr w kołnierz pana Jurka.
Maurycy: To może jest z nim coś nie w porządku. Może po prostu pan Jurek go zdradza? Słyszałem gdzieś o takich dramatach rodzinnych.
Maryla: Głupi jesteś Maurycy: Niepotrzebnie powtarzasz plotki. Kiedy pracowałam przed laty z profesorem Mordowiczem w prosektorium to był on całkiem normalny. Pamiętam, że mnie nawet kiedyś podszczypywał podczas sekcji zwłok.
Dziadek: Zboczeniec, mówisz!?
Maryla: Ja wypraszam sobie takie insynuacje.
Grzegorz: Ależ nie Maurycy. Profesor Mordowicz płakał i narzekał na brak części zamiennych.
Maryla: Ty chyba masz źle w głowie Grzegorzu. W każdym sklepie z częściami motoryzacyjnymi możesz dziś kupić dowolna część do Toyoty, Mazdy czy BMW. Dziś już nie te czasy, że na kolanach błagało się fachowca o pasek klinowy czy łańcuch rozrządu do Malucha.
Grzegorz: Nie, on płakał, bo brakuje mu dawców organów do przeszczepów. Kolejka chętnych na przeszczepy jest ogromna, a nie ma dawców.
Maryla: Tak, tak, mówili o tym ostatnio w warzywniaku. Brak części zamiennych pogłębia kryzys w naszej służbie zdrowia choć, o ironio, jednocześnie jesteśmy światową potęgą w ilości wypadków drogowych.
Dziadek: To problem stary jak świat, Marylko. Dokładnie tak samo było w niezapomnianym roku 1905 w obleganym przez Japończyków Port Artur. Po długich i krwawych walkach skończyły się w naszym lazarecie zapasy krwi. Nie można było przeprowadzić żadnej operacji bo nie było krwi do transfuzji. No tragedia, ogromna tragedia. Wtedy nasz niezapomniany, legendarny dziś, mój osobisty przełożony, kapral Jedziniak dostał ze sztabu Armii rozkaz aby ten problem szybko rozwiązać. Zaczailiśmy się wiec kolo latryny na naszego kolegę Sebka Sewastopolskiego i uprowadziliśmy go w krzaki głogu rosnące niedaleko placu apelowego. Było to bardzo trudne zadanie, bo Sebek machał rekami i tak głośno krzyczał, że musieliśmy w końcu użyć onucy. Następnie rozebraliśmy go do naga i przywiązali nogawkami spodni do drzewa. Wkrótce zleciały się tam wszystkie komarzyce z okolicy. No cóż tu wiele mówić, goły Sebek był bardzo ponętną przynętą. Właśnie na to czekał przyczajony kapral Jedziniak. Za pomocą gęstej siatki zrobionej z moskitiery łapał chmary komarzyc i upychał je do plecaków. Były bardzo dorodne, wielkie jak pszczoły, bo utuczone na japońskiej krwi. Gdy nałowiliśmy już ich odpowiednia ilość, razem z kapralem wycisnęliśmy z nich cala krew do pustych, szklanych flaszek po koniaku "Bajkał". Dla należytej dezynfekcji krwi dodaliśmy tam kilka kanistrów spirytusu, który dostaliśmy z samego sztabu armii. Od tego momentu krwi było tyle, że można było spokojnie przeprowadzać wszystkie transfuzje i operować rannych żołnierzy. Niestety, było to powodem upadku twierdzy Port Artur. Po każdej transfuzji chorzy byli pijani w sztok a następnego dnia mieli gigantycznego kaca. No sami rozumiecie, że takie transfuzje spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem wszystkich żołnierzy. Gdy wieść o tym rozniosła się w całym garnizonie każdy szanujący się żołnierz postanowił być przynajmniej lekko ranny. Wszyscy rwali się do ataku na bagnety, a szeregowi żołnierze wszczynali miedzy sobą bójki na noże i saperki. Niektórzy, mniej ambitni koledzy upadli nawet tak nisko, że na kolanach prosili Japończyków o rany postrzałowe. Sami rozumiecie, że w takiej sytuacji oblężenie Port Artur musiało się skończyć bezwarunkową kapitulacją!
Maryla: Ta opowieść ojca jest tak idiotyczna, że brak mi słów.
Grzegorz: Jak się was dłużej posłucha to aż żal tyłek ściska. Wy tu tylko ciągle gadacie, a nikt nie bierze się do pracy. Maryla, Maurycy! do roboty. Czy wszystko musi być tylko na mojej głowie? Powinno w końcu do was dotrzeć, że tylko ciężką i solidną pracą można cos w życiu osiągnąć. Maurycy podaj mi telefon.
-Halo z ordynatorem Mordowiczem proszę.
-W ważnej sprawie dzwonię, nie mogę za długo czekać.
-To co, że właśnie operuje, poczekam chwilę.
-Nie dzwonie z jakiejś Ukrainy czy Białegostoku a z Warszawy, tak z Warszawy.
-Tak, właśnie powstała nowa hurtownia Jedziniax. Towar pierwsza klasa i świeży a nie jakieś odpadki z Hadesu.
-No wie pan, niech pan mnie nie obraża! Jesteśmy od jakiegoś czasu w Europie to i ceny są europejskie.
-Ja wiem, że Białystok jest dużo tańszy ale u nas towar nie jest fałszowany.
-Natychmiast mogę dostarczyć każdą część.
-Oczywiście, ale bez faktury, bo mi się gdzieś zapodziała pieczątka.
-Nie szkodzi? To świetnie!
-Jak stare? Świeże, jeszcze na wózku.
-Nie, nie niemowlę.
-No trochę ponad 100 lat ale jeszcze w świetnym stanie.
-Ależ panie ordynatorze?!
-No wie pan!!!
-Pan mnie też, ale dwa razy!!!
Maryla: No i co powiedział?
Grzegorz: Niby porządny profesor Akademii, przedsiębiorca, znany naukowiec a wyraża się jak cham nieokrzesany. Jego sugestie są dla mnie całkowicie nie do przyjęcia. No powiedz sama, Marylko jak ja, Grzegorz Poszepszyński, niemłody już ale jeszcze rzutki, Naczelny Dyrektor Jedziniaxu mogę w takiej atmosferze pracować i rozwinąć skrzydła?


 <<< Poprzedni odcinek  Opowiadania Toma  Następny odcinek >>>