Chcecie podnoszącą na duchu opowieść na dobranoc?
Zanim mnie napadło, żeby się szlajać do Piekła szlajałam się w malowniczych okolicznościach przyrody między Szczelińcem a Błędnymi Skałami, czyli na Ostrej Górze. Tam jest tka skrytka przy wodospadzie, co to trzeba wleźć do rześkiego, górskiego strumienia i przejść brodząc co najmniej po kostki w lodowatej wodzie tymże strumieniem przepustem pod szosą. Świetna zabawa, nieprawdaż.
Skrytki nie znalazłam.
Znalazłam telefon. Smartfona, znaczy. Nawet nie próbowałam uruchamiać, ale zajrzałam na kartę pamięci. Na karcie pamięci była garstka zdjęć dokumentująca sympatyczny rajd po okolicach Kotliny. I nic więcej.
Zdjęcia były z listopada, co tym bardziej zniechęcało do prób uruchamiania telefonu.
Na zdjęciach z sympatycznego rajdu byli sympatyczni ludzie, a jedna twarz pojawiała się szczególnie często, również w ujęciu określanym jako selfie.
Wydedukowawszy, że musi będzie to właściciel, wrzuciłam jeden z takich obrazków na znany portal społecznościowy, żeby poddać go skanowaniu przez najlepszy możliwy system rozpoznawania twarzy - znajomi znajomych.
I wiecie co? Właśnie oddałam telefon, który od pół roku tkwił w leśnej ściółce na zapomnianym szlaku, do rąk własnych właścicielowi. Który zresztą, zupełnym przypadkiem przejeżdżał właśnie dziś węzłem Konotopa w drodze z Dolnego Śląska na drugi koniec kraju (rejestracje miał zdecydowanie mazurskie).
Właśnie wychylam kufelek za szczęśliwe zbiegi okoliczności. I za moje durne hobby.