KUPA
Jeden kolega z Katowic był niepoprawnym kawalarzem. W czasie wakacji stopował z kolegami na szosie za Bydgoszczą. Długo nic nie brało, więc zapijali czas piwem, aż posnęli w rowie pośród chaszczy i różnego śmiecia. Kolega obudził się, kiedy obok nich zatrzymała się ubłocona ciężarówka. Z niej wyszedł robotnik za potrzebą i kucnął obok krzaku - wylotem w stronę rowu, najwyraźniej nie dostrzegłszy leżących w pobliżu autostopowiczów. W koledze od razu przebudził się dowcipniś i zaczął kombinować - jaki z tej sytuacji można wykręcić kawał. Może „cudowne zniknięcie kupy”? W zasięgu jednej ręki leżała pordzewiała łopata, lecz nie chciała się dać wyrwać z zaschłej trawy, a ekskrement już przybywał. Kolega, czując już jak przepada okazja, począł był w desperacji rzucać w kupę kapslami po piwie. Kapsle lądowały różnie: dwa nie trafione, jeden w środek, a inny zagłębił się i stanął sztorcem. W strzeleckim zapale zużyta została cała dostępna amunicja, a pociski dobrze pokryły cel.
Podobno istnieje takie prawidło, że każdy załatwiający się w plenerze, nie oprze się, żeby na odchodnym nie spojrzeć na swoje dzieło. W tym wypadku facet zerknął bardzo przelotnie i odszedł, ale oddalił się tylko na dwa kroki. Następnie gwałtownie powrócił i zaczął oburącz drapać się po głowie. Nasz kolega kurczył się za krzakiem, (według niego) parskając zakłopotaniem.