Jak to łatwo zwłoki pomylić...
Nie tak dawno – bodajże w lutym, przekazywałem autentyczną opowieść koleżanki, która była na pogrzebie, na którym grabarze wykopali grób nie w tym grobowcu co trzeba. I to jest małe miki, bo jak się okazuje, rzeczywistość przekracza nie tylko fikcję, ale i rzeczywistość, to znaczy samą siebie. Będzie więc dzisiaj rodzinna opowieść, niestety w całości autentyczna. A działo to się w połowie sierpnia, kiedy to moja mama wyjechała na wczasy nad morze, co skrzętnie wykorzystała jej najlepsza przyjaciółka jeszcze z czasów szkoły średniej i zmarła. Zdarza się, tyle, że koleżanka miała dosyć popularne nazwisko „Czarnecka”. Leży sobie tedy spokojnie pani Czarnecka w szpitalu w kostnicy, może chłodnawo, ale spokojnie, żadnych zmartwień, a tu… zostaje przez obsługę pomylona z inną starszą panią w podobnym wieku, podobnym nazwisku i w identycznym stanie martwego ciała i ducha. Źle założona plakietka z nazwiskiem (każdy ma chyba prawo się pomylić?) mści się natychmiast. Rodzina tej drugiej zmarłej, nie zagląda jej w oczy (ponoć dlatego, że zmarła na COVID) i zamiast niej zabiera jako własną do pogrzebania, przyjaciółkę mamy. Z kolei rodzina tej ostatniej orientuje się w sytuacji w przeddzień swojego pogrzebu, ale wszystko zamówione: ksiądz, goście, grabarze, stypa. Co robić? Rada w radę grzebią to co pozostało w kostnicy, a więc nieznaną starszą panią, a już po tygodniu obie rodziny pogodzone przez SANEPID dokonują ekshumacji i ponownego, cichego pochówku właściwych ciał we właściwych grobach. I wszyscy są zadowoleni, oprócz mojej mamy, stałej amatorki pogrzebów, bo nie załapała się nie tylko na pierwotne dołowanie, ale nawet na ekshumację.