U nas sytuacja pogarsza się prawie z dnia na dzień. To znaczy nie w Kancy tylko na korytarzu sąsiadującym z Sąsiadującą Panią Notariusz. Ciągłe krzyki, wrzaski, przekleństwa, a wszystko protokołowane w formie aktu notarialnego i to nie za darmo. A nie są to tanie sprawy, co oczywiście powoduje dodatkową frustrację zaprotokołowanych, wyrażaną w… nazwijmy to ekspresyjnej formie, co Sąsiadująca Pani Notariusz protokołuje i tak kręci się te błędne koło. Tak też było wczoraj, przechodzę wiadomym korytarzem do toalety, a tu znowu awantura. Lecą nie tylko niewyszukane epitety i wyszukane wyzwiska, ale nawet sztućce i naczynia, na szczęście plastikowe, bo Pani Notariusz oszczędza. Owszem, być może sam się minimalnie przyczyniłem do „rozbujania” atmosfery, bo na widok siedzącej obok klienta Sąsiadującej, powiedziałem grzecznie: „Dzień dobry, oho widzę, że znowu pani przytyła”? Dalszy rozwój „wypadków” łatwo sobie wyobrazić, na szczęście schowałem się do toalety i za zaprotokołowane, i za pobite naczynia oraz drzwi od toalety zapłacił klient.