Lubię ten kraj (jak nie lubić?), który ma postać zielonej owieczki o profilu uśmiechniętego Stefana.
Dlatego wczoraj oglądałem mecz Irlandii, mimo że nie z Polską. Mecz polegał na kopaniu piłki (samymi nogami) po zielonej trawie. Bardzo przyjemna gra. Na zboczach dookoła łąki było akurat mnóstwo ludzi, którzy - widząc zamieszanie w trawie - w większości przyglądali mu się bacznie. Czyniono jednak znaczny hałas, który zupełnie zagłuszał dźwięki i komendy wydawane przez kopiących. Nie bacząc na to, nasi Irlandczycy poczynali sobie dzielnie. Hurmą nacierali na przeciwników (zupełnych obcokrajowców), strasząc ich że zabiorą im piłkę (jedyną na całej polanie), czym wprawiali ich w niemałą konfuzję. Napadani często musieli uchodzić, w popłochu starając się schronić piłkę w jednej z wyznaczonych bramek - zabronionych dla ogólnego tumultu. Tak się ratowali parokrotnie. Trzeba zauważyć, że ubiory zawodników nieirlandzkich dobrano bardzo nieroztropnie. Mocno odbiegały kolorem od tła i okoliczności. Pozwoliło to na łatwe odróżnianie ich od swoich i tym lepsze, nawet w biegu, atakowanie.
Mecz widziałem - jak się należy - od samego początku. Intensywność przedniej tej zabawy, moim zdaniem, przez cały czas pozostawała na tym samym poziomie. Kiedy odchodziłem od odbiornika, cała bieganina trwała jeszcze, lecz ja byłem już należycie usatysfakcjonowany - zyskałem wręcz pewność, że do końca nic nie odmieni jej biegu. Polecam każdemu!
relacjonował
Jazzski