Kontynuując wątek Wimbledonu (choć drugi półfinał na Euro przypomniał chociaż, co to jest piłka nożna), pozwolę sobie za Rzepą zacytować Serenę W.:
Trzy finały w jednym roku to dla każdej innej osoby na tej planecie byłoby cudowne osiągnięcie. Dla mnie jedynie trofeum w ręku i zwycięstwo oznacza sukces. Finały nie wystarczą. Sądzę, że to czyni mnie wyjątkową. To czyni ze mnie Serenę. I wolę, żeby nie mówić o mnie „jedna z najlepszych kobiet w sporcie wszech czasów", tylko „jeden z najlepszych sportowców wszech czasów" – mówiła skromnie Amerykanka.
Ma się poczucie własnej megalomanii, co w sumie jest słuszne, bo chyba trudno mieć cudzą megalomanię?