Bardzo ciekawy tekst. Od razu kilka rzeczy rzuca się w oczy:
Było powszechnym zwyczajem, że autor zbierał przyjaciół i czytał im głośno swoje nowe dzieło, aby tą drogą wzbudzić nim zainteresowanie. Zwyczaj ten przerodził się w wielką plagę, przede wszystkim dlatego, że mało utalentowani autorzy byli najbardziej gorliwi w recytowaniu przy każdej sposobności własnych utworów.
Cóż, obecnie co prawda raczej w Internecie, ale jest jakby podobnie...
metoda przepisywania jednak okazała się praktyczniejsza i wytrzymawszy próbę czasu przetrwała całe średniowiecze.
Innego rozwiązania w zasadzie nie było (owszem protodruki czyli te takie strony odbijane "z deski" w ówczesnym graphical mode). I tu ciekawostka. Źródła nie pomnę (na 99% był to genialny dział "Historia się /nie/ powtarza" w Młodym Techniku) ale początkowo druk był DROŻSZĄ metodą powielania niż fabryki gdzie manufakturnicy gęsimi piórami skrzypieli po pergaminach. Wygrywał natomiast jedną rzeczą: powtarzalnością. Byk strzelony na 30 stronie bolońskiego wydania Arystotelesa był taki sam w Bolonii i KRakowie, można było zatem zaapelować do wydawcy o erratę. I takowe powstawały. W końcu magowie... uczeni rozmawiali o tym samym.
Stwierdzenie potem, że kanon objętości został w jakimś wypadku naruszony, prowadziło do słusznego podejrzenia, że tekst jest zepsuty albo przez uszkodzenie, albo przez interpolację (tj. obce wtręty).
No proszę jak stara jest idea sumy kontrolnej!!!
Sumę 4 sesterców, jakiej zażądał księgarz za zeszyt wierszy Marcjalisa, wydawała się samemu poecie zbyt wygórowana.
No myślę, rozbój na prostej drodze. Ciekawe ile kosztował uniwersalny kalibrator kursów zapomnianych walut do dolara i ojro czyli... strzyzenei męskie sztuk jeden*)!
*) Serio historycy mają coś takiego. Nasuwająca się jako pierwsza cena chleba jest zbyt niepewna. Przypuszczam że wspomniane strzyżenie nie za dobrze jednak działało we Francji wieku XVIII.