Miło mi poinformować, że dzisiaj w godzinach 10.45-14.45 odbył się w pewnym nie ustronnym miejscu w Ustroniu kolejny mikrozlocik. Zlocik może mikro, ale za to na szczycie, no, prawie na szczycie. Uczestnicy zdając sobie sprawę z powagi sytuacji i ciążącej na nich odpowiedzialności i licznych obowiązków, zdecydowali się bowiem na jedyne możliwe w tej sytuacji miejsce - miejsce, gdzie przebiega główny wododział (choć bez wodowskazu) Polski, stanowiący granicę między zlewiskami Wisły i Odry, czyli szczyt góry Czantorii.
Dla zmylenia zawistnych i szpiegujących oczu uczestnicy pojawili sie w kostiumach maskujących w postaci nart zjazdowych (troje) oraz fok wjazdowych (jeden). Uczestnicy preferowali aktywny wypoczynek mieszając się z licznie przybyłym na spotkanie, zupełnie nieświadomym jego wagi społeczeństwem. Niestety już wstępna rozmowa kwalifikacyjna okazała sie zbyt trudna, gdyż uczestnicy w swoich pierwszych słowach powitania popełnili tak dużą liczbę błędów językowych, że aby nie drażnić nieobecnego kota, zdecydowali się na milczenie. Nie omówiono więc:
- problemów, ale i radości związanych z przygotowywaniem kości do nowej Urny;
- zapowiedzi kalendarzowych zjazdu RP - jak słusznie nie zwrócono uwagi, w tym roku nie odbędzie się 4 jubileuszowy zjazd liczony od ostatniego zjazdu, który się odbył;
- rozwoju poszepszyńskopedii;
- udziału rodziny Poszepszyńskich w satelitarnej eksploracji kosmosu.
Na koniec, ze łzami w oczach grupa obserwowała, jak jeden z uczestników, pokonując śnieżną zaspę wpław, za to mając na sobie buty narciarskie, przepłynął rów oddzielający wspomniane na początku relacji zlewiska Odry i Wisły.
Mikrozlocik uczestniczy zakończyli pokazując sobie na pożegnanie gesty powszechnie uważane za związane z życzeniem dobrej drogi, zaś tradycyjną grę słów zastąpili grą mimiki twarzy.
W niewypowiedziany sposób życzono sobie jak najszybszego spotkania w szerokim gronie, nie tylko winogron zresztą.