Zapewniam Was, że różne walizki, torby, worki nosiłem, ale toto było klasą samą w sobie. Zarówno gabarytowo, jak i ze względu na pourywane rączki, a czym właścicielka natychmiast usłużnie poinformowała.
W niezapomnianym 2011 po - jak mawia kumpel - Święcie Trupa, a tak naprawdę Wszystkich Świętych zaklepałem sobie dzień wolny i wyruszyłem, niczym pan Zagłoba, zaraz po porannym udoju, wychodząc z słusznego założenia że w ten dzień to tłumy będą dzikie. Niestety więcej osob pomyślało tak samo. W Tarnowie pociągi do Krakowa i dalej przystawały jedynie symbolicznie, machnąłem zatem ręką na TLK i skupiłem się na osobowych. Wyszlo z tego kilka godzin czekania, które zamierzałem przesiedzieć na ławce. Przypadkowo obok jakiegoś podobnie nerdowatego osobnika (ja - Grzędowicz on - Sapkowski). W efekcie pani ze sporą walizką uznała nas za grupę i zagaiła:
- Sorki... pomożecie mi wsiąść do pociągu?
Popatrzyliśmy na "Przemyśl - Breslau", który wyglądał tak jakby na dach zaraz miał wyjść John Wayne i zamierzał strzelać do oblegających go Apaczów. W drzwiach wagonu wydzierał się konduktor który niebacznie wyszedł na peron i teraz nie mógł wejść. Następnie popatrzylismy jak na raroga na panią.
- Znaczy niby jak?
- Normalnie. Jak jak. Czwarte okno. W środku jest koleżanka i trzyma miejsce (sic!).
- Noooo ale... (wyobraźnia podsuwała mi szybko kolejne projekty katapult i trybuszy jakie można zaimprowizować z ławek, koszy i kabla trakcyjnego).
- Jezu, myśleć trochę trzeba. Zrobicie krzesełko z rąk, stanę, podniesiecie mnie troszkę a ja sobie wejdę.
- Aaaa! Jasne, żaden problem!
Wyszło chyba lepiej niż to zostało zaplanowane. Idealnie płynnym ruchem wrzucilismy panią do wagonu na tak zwanego szczupca, normalnie trafiłaby głową w drzwi przedziału ale tutaj ludzie zaamortyzowali jak guma, o czym świadczyło niezadowolone wycie.
- Poszło całkiem nieźle - wyszczerzył się przypadkowy współpracownik... Nagle uśmiech zamarł mu na twarzy, a ja pomyślałem o tym samym:
WALIZKA!!!!!
W stresie umysł działa szybko. Pociąg właśnie zagwizdał ale wiedziałem że się uda: dwa kroki z walizką, jednoczesny półobrót z wykorzystaniem wysuniętej rączki do przyspieszenia całości i jak w książce pana Meissnera "wiedziałem że trafię". I jak tam, w tym samym momencie coś poszło nie tak: ktoś zamknął okno. Nieubłagany moment obrotowy zaczynał mnie ściągać w paszczę przejścia podziemnego ale udało się złapać barierki, a drugi delikwent jak w futbolu amerykańskim przejął odbijającą się walizkę i mało finezyjnie acz skutecznie wrzucił ją w otwarte w międzyczasie okno. Stał potem na peronie i trzymał się za łokieć:
- Jak tam?
- Dobrze. To znaczy nie całkiem. Chyba sobie ścięgno (autocenzura).
- No bywa. Ładny rzut!
- Dzięki!
Tak... czego to się nie robi dla tej no... pci pięknej!!!