Z życia kierowcy, wg Janusza Rudnickiego:
W Krakowie czytać mam z ostatniego tomu moich ''Zapisków z podróży'', które wpisane zostały już na listę lektur szkolnych. Zastanawiam się, który wybrać fragment, może ten, jak to jechałem ostatnio autostradą, bo pasuje. Jechałem i nagle panika, przestałem prawie widzieć, tylko jakieś tu i tam zygzaki, nie wiedziałem, czy hamować, czy nie, bo za mną były auta, a na liczniku miałem ponad sto, i takie to dramaty zdarzają się na jawie, człowiek w jednej sekundzie traci wzrok, w pełnym pędzie, za kierownicą. Jedną ręką łapię się ze strachu za głowę i koszmar znika, okazuje się, że mam na nosie okulary przeciwsłoneczne i przegapiłem ostrzeżenia przed wjazdem do tunelu. Życie jest oszałamiające i piękne jest, co tu dużo gadać.
I jeszcze, bo niedostępny szarakom świat twórców opiewa, z życia literata, tegoż samego autorstwa:
...zawołał mnie od stolika przy barku Kutz Kazimierz, więc się przysiadłem i pogadaliśmy trochę z zadumą o Polakach, że wszyscy jesteśmy, niestety, kromkami tego samego chleba, i z rechotem o babach, że prawdziwy dżentelmen powinien opuszczać je w takim stanie, w jakim je zastał.
Po spektaklu dosiedli się do mnie Wajda Andrzej i Zachwatowicz Krystyna, trochę na siebie nastroszeni. Andrzej żalił mi się, że w czasie całej drogi z Krakowa do Warszawy, samochodem, ona prowadziła, on siedział obok, powiedziała do niego tylko jedno jedyne zdanie: siedzisz na miejscu mojej torebki. Patrzę na Krystynę pytająco, a ona rzecze tajemniczo: miłość, Andrzejku, to nie jest sznurek do snopowiązałki.
Następnie doszła do nas Janda, nareszcie, bo po godzinie bez niej, Krysi mojej Misi, czuję się jak czegoś ćwierć albo pół. Ona też ma wrażenie, że wkrótce będziemy tak razem, że nie wiadomo będzie, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie, i odwrotnie. Potem dosiadł się Linda i Dorociński, a więc reszty nie pamiętam i gdyby nie wspólne siły tych ostatnich, nie doszedłbym do hotelu o własnych.