My lądowaliśmy na drugim, dalekim lotnisku, przypominającym nieco zdezelowane lądowisko na Tatooine, a teraz pobudowano jeszcze trzecie.
O tym drugim słyszałem, trochę żałuję że nie było okazji go zobaczyć bo faktycznie ludzie z PL tam spotkani mówili że wygląda trochę jak coś z czasów Wielkiego Eda u nas - tylko na pustyni. Okolica faktycznie jest marsjańska - mowa o Timna Park i w ogóle o mieście: po raz pierwszy mój telefon wyświetlił w miniprognozie meteo "lekka burza piaskowa" i wcale nie taka lekka była: wiatr skutery przewracał a piaskem się pluło jak wielbłąd. My już odwiedziliśmy nowe błyszczące lotnisko imienia p. Ramonów, ojca i syna, którym latanie wyraźnie nie przyniosło szczęścia. Ale wspomnienia mam fajne. Co do geszeftu; gdy wysiedliśmy z autobusu z lotniska zadzwonił telefon. Był to nasz gospodarz pan Asher który ucieszył się że jesteśmy i zaoferował się z podwózką bo spieszy się na plażę. Jakoż wkrótce na umówiony narożnik zajechała nieco wytyrana swojska Octavia.
- O to na pewno wy - rzekł pan Asher.
- Dzień dobry. Tak. OK to my się szybciutko załadujemy bo pan stoi na zakazie parko...
Pan Asher popatrzył na mnie jak na raroga:
- No i co z tego?
Uznałem że to nie mój problem. Padło sakramentalne pytanie:
- Skąd jesteście?
- PL
- Aaaa no widzicie. Tam u mnie już mieszka para Austriaków, dziś przyjechali. To zdaje się wasi sąsiedzi w tej no... W Europie?
- Teraz to mniej ale kiedyś byli. Do tego stopnia że z dwoma innymi państwami podzielili się Polską na ponad 100 lat.
Zauważyłem że pan Asher jakoś mi nie wierzy.
- No coś takiego... A kiedy to było?
- Łooo dawno... 250 lat temu.
- Coś podobnego....
Ale wkrótce przyszło do oględzin mieszkania i tego co w czekoladzie najlepsze czyli zmianie właściciela przez pęczek banknotów. Dobry nastrój powrócił od razu!