No tak, mnie tez nosi. Całe szczęście, że nie w kołowrotku.
Ale w sumie też w kółko.
No i gdzie mi tam do myszy...
A nie, czekaj... Jak sobie przypomnę wyprawę na kesze do Szprotawy...
Z laboratoryjną mogłabym pogadać.
A jakby nie to, że szliśmy w deszczu, zbierając po drodze nie tylko kesze, ale i grzyby, to pewnie dociągnęłabym i do polnej. Założę się, że nie biegła z siatką podgrzybków w łapie.