Paróweczek akurat nie...
Cztery sałatki, w tym owocowa, wiosenna (pomidor, ogórek i rzodkiewka, bo miało być bez nabiału, majonezu i groszku) oraz z łosiem i mandarynką.
Kurczaczek duszony w majeranku. Pizza wege i pasztet z kaszy jaglanej. Na jednym półmisku z pieczonym boczkiem i schabikiem. Chleb normalny i z trocinami.
I cztery ciasta, ale tu już stwierdziłam, że ja chromolę ten zoolog i robię normalnie, tradycyjne. Zjedli.
A, no i gwiazda wieczoru, cheddar z Cheddar.
Okno trzeba było otworzyć.
Ale nie za szeroko, żeby nie uciekł...
edit: młodsza szwagierka, planująca bibkę za tydzień, zadała strategiczne pytanie ile mi to zajęło. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że bez zakupów to jeden dzień.
Jeden dzień i trzydzieści lat praktyki, ale tego jej zdradzać nie będę. Niech się sama dowie.
edit: przybliżona wizualizacja Bruxy w kuchni