Jak wiadomo, obok Kancy znajduje się zakład pogrzebowy. Od posesji, na której stoi kościół oddziela go tylko podwórko i płot stojący na niewysokim murku oporowym. Nic tedy dziwnego, że grabarze zamiast naginać z trumną ulicami dobre pół kilometra, wolą ją przenieść przez płot prawie od razu do kościoła. Z naszego okna widać więc często „kondukty pogrzebowe” niosące trumnę do parkanu. I tu zaczynają się brewerie. Sam widok szacownej, nieutulonej w żalu, ubranej na czarno rodziny przeskakującej przez płot (bramki nie ma) jest wystarczająco zabawny. Najciekawsze jest jednak, że zależnie od składu grabarzy, trumna jest przez wspomniany parkan przenoszona z zawartością lub – w razie starszej ekipy – osobno zawartość, osobno opakowanie, osobno folia bąbelkowa, a po drugiej stronie wszystko pakują z powrotem. Ponoć to dlatego, że jak nieboszczyk usłyszy dzwony kościelne to staje się cięższy.