W moich okolicach wiejskich lisy potrafiły zajść na podwórko w celu pobrania zielononóżki. Jeden taki przypadek widziałem; kot Białobury przezornie ewakuował się na orzech, ja zgłupiałem zupełnie, psa jakoś nie było. Trzeba przyznać kogutowi Bazyliszkowi że nie wahał się ani chwili i zaszarżował do nierównej walki. Jakkolwiek takie ptaszysko to w zasadzie czysty testosteron, rezultat mógł być tylko jeden gdyby nie interwencja psa sąsiada, wilczura Nera, zwanego przeze mnie Niuchaczem: psisko obiegło ogrodzenia i ruszyło do lisa ale ten nie czekał i nic dziwnego....