A, tu się pochwalę...
Co prawdaż nie do końca to moje zaćmienie, ale co tam.
A tak miało być fajnie. Łagodne przejście od urlopu do roboty. Dzisiaj trzy godzinki, dwie na omówienie sprawdzianu, jedna na zaległy sprawdzian. Jutro na szkolenie, a potem już tylko środa-czwartek-piątek, luzik.
A zamiast dzień dobry usłyszałam: Eee, tego, wiesz... Bo twój uczeń...
To nigdy nie wróży nic dobrego.
W skrócie - Michałek przyniósł pistolet do szkoły. W piątek. Na Zimę w Mieście. Prawdziwy pistolet. Tatusia.
Tatuś ma teraz pewnie ciepło, bo bardzo prosił, żebyśmy nie informowali służb. Za późno - my też jesteśmy, taka nasza nać, służba.
Michałek na szczęście nie strzelał do kolegów. Tylko celował. Na pytanie czy pistolet jest nabity, Michałek z rozbrajającą (sic!) szczerością odpowiedział, że jak zaglądał w te dziurkę i świecił latarką to tam nie było nic widać.
Jak już zaczynać nowy semestr, to z wykopem
Ale nic to, luz. To w końcu nie jest moja pierwsza historia z pistoletem w miejscu pracy. I
tym razem nikt nie został postrzelony.
Ma ktoś jeszcze jakiś problem z tym, że nauczyciele mają (bez łaski obecnego rządu) prawo do rocznego urlopu dla poratowania zdrowia (w domyśle - psychicznego)?