Może nie wszyscy wiedzą, ale zęza to jest takie miejsce na jachcie, gdzie trzyma się różne niepotrzebne rzeczy, a czasami niezdyscyplinowanych członków załogi. Jest tam ciemno, zazwyczaj mokro no i w miarę chłodno. To „w miarę chłodno” będzie tu miało duże znaczenie.
Pływając sobie po Adriatyku, po chorwackiej jego stronie, nawet we wrześniu spotkać można dość ciepłą, a czasami nawet upalną pogodę. Większość łódek lodówek nie posiada, a piwo (nawet Karlovacko) trzymać we względnym chłodzie trzeba. Stąd też malutkie puszeczki (nawiasem mówiąc, produkowanie piwa o pojemności 0.33 powinno być zabronione) ponuro siedziały sobie w zęzie, czekając aż ktoś litościwy je wyciągnie ku pięknemu, chorwackiemu słońcu.
Jako że nie jestem mściwy stwierdziłem, że areszt domowy (a w zasadzie zęzowy) może się już skończyć. Nachyliłem się głęboko i wyjąłem trzy puszki. Telefon miałem w górnej kieszeni koszulki, która chroniła moje plecy przed słońcem, bo był to już koniec rejsu i plecy miałem spalone. Telefon wypadł z kieszeni i się zaaresztował w zęzie. Telefon zaraz wyłowiłem, był nieco ubabrany, bo pełny klar dopiero nas czekał.
Nie martwiłem się jednak, ponieważ była to bardzo wodoodporna Motorola. Wziąłem specjalne wiadro ze sznurkiem, które służyło do czyszczenia, nabrałem wody z Adriatyku i po prostu wykąpałem mój telefon. Zniósł to dobrze, działał, mrugał i nawet dzwonił. Ponieważ na pokładzie zostało trochę błota, postanowiłem i jego przelać świeżą wodą. Zamachnąłem się wiadrem i… wyrzuciłem je razem z telefonem, który akurat sobie drzemał we wiadrze. Kto go tam włożył – intensywne śledztwo nie wykazało. A było ostre i przesłuchano wszystkich zamieszanych w tę aferę – czyli bardzo ostro przesłuchałem sam siebie. Wiadro zostało uratowane, natomiast telefon tak sobie fajnie spadał, co było doskonale widoczne w superprzejrzystej i supersłonej morskiej wodzie.
Jako że byliśmy na lekkim niedoczasie, a głębokość w tym miejscu przekraczała 25 metrów, telefon został spisany na straty, a ja w ramach pocieszenia dostałem ponadnormatywną puszkę Karlovacko, którego od tamtego czasu zupełnie nie lubię.
A Motorola? Pewnie służy jakimś rybkom do zwoływania się na piwne biesiady…