Najprawdopodobniej nie załapaliśta tych wysublimowanych nawiązań do Steinbecka...
Ostatnio czytałam recenzję innej Cobry, sprzed lat już ładnych paru, z której (recenzji, nie kobry) wynikało, że miłośnicy Chandlera powinni się od tej adaptacji trzymać możliwie z daleka, a reszta może obejrzeć, ale w zasadzie lepiej sobie znaleźć inne zajęcia na wieczór.
No ale jak się w roli Marlowa obsadza Wilhelmiego...