Dziadek: Jak już mówiłem w niezapomnianym roku 1905 próbowaliśmy pomimo porażek tak długo, aż dobra passa się nie kończyła. Czyli aż nie odniosłem sukcesu. I musisz wiedzie, Grzesiu, że niekiedy zajmowało to bardzo długo, wymagało to wielu prób, krwawych ofiar, nadludzkiego wysiłku a jak już się sukces objawiał to był on zazwyczaj niepowetowany i smucacy.
Grzegorz: Dobrze, z wami i tak się nie dojdzie do porządku. Więc pytanie drugie, kiedy spodziewany jest powrót Maryli?
Maurycy: Uprzejmie tacie komunikują, że mama nie raczyła naznaczyć godziny powrotu z załatwiania spraw urzędowych.
Grzegorz: A co on taki, taki...?
Dziadek: Elokwentny Grzesiu. Elokwentny. Elokwentny, bo uczony. Ty elokwentny nigdy nie byłeś, więc rzeczy nie znasz słowa elokwentny.
Grzegorz <zdenerwowanym, podniesionym głosem> Ja znam słowo koherentny! Ja jak najbrdziej jestem koherentny!
<odgłos otwieranych drzwi>
Maryla: Dzień dobry moi mili.
Dziadek: A coś ty, córuś, taka miła?
Maryla: A... jakoś tak. Miło mi było tak wyjść z domu. Załatwić coś. Rozwoju dokonać. O... Maurycy też widzę uprawia samorozwój, tak? Jednak żeś poszedł do szkoły?
Maurycy: Z cała stanowczością i godnością potwierdzam, że do szkoły się udałem.
Grzegorz: To ty wiesz? A czemu ja nic nie wiem?
Maryla <prychając>: A po co?
Grzegorz <zdenerwowany>: Ja, jako głowa domu...
Dziadek: Raczej, za przeproszeniem, dupa wołowa.
Grzegorz <wściekły>: Co ojciec powiedział?!
Maryla <całkowicie spokojnie>: Prawdę. Ja - jadę do pracy na wyspę. Maurycy - edukuje się. Dziadek - jest filarem i opoką transformacji w naszej podstawowej komórce społecznej. A ty? Nawet <z płaczem> nie mogłeś pomóc Murzyyynkooowi.
Grzegorz <żałosnym głosem>: Ja jestem po zawale...
Dziadek: Grzesiu, a właściwie to kiedy miałeś pierwszy zawał? Tak w ogóle?
Grzegorz: Tak w zasadzie... Kiedy Marusarz pierwszy raz skakał.
Dziadek: W 1929?
Grzegorz: Co? Nie.Wtedy kiedy nasz nauczyciel, pseudonim "Marusarz" pierwszy raz skoczył z okna naszej klasy. To było...
Maryla <zdenerwowana>: Dawno temu i dowodzi że doskonale się dostosowałeś do okresowych zawałów. Nic ci nie będzie
Dziadek: Jesteś, prawda, wręcz weteranem kardiologii. Wnosisz do domu cykliczne problemy, że tak, powiem, natury sercowej.
Grzegorz <zrezygnowany>: Czyli co? Nie poważacie mnie już?
Maryla: A to czy byłeś kiedyś poważany?
Dziadek: Szmata jesteś Grzesiu, zwykła szmata.
Maryla: Dziad proszalny.
Dziadek: Chroniczny i obiboczny bezrobotny truteń.
Maryla: I ty się dziwisz, że nie masz poważania.
Dziadek: Mnie w ogóle zastanawia, czemu ty myślałeś że miałeś poważanie.
Maryla: I to płaszczenie się przed każdym kolejnym przełożonym, jak już jakimś cudem jakiegoś miałeś. Polak, Japończyk;za komuny i za kapitalizmu, co za różnica dla ciebie, płaszczyłeś się jak jakaś płaszczka.
Dziadek: Jak kot bezdomny.
Maryla: Jak gad.
Maurycy: Jak płaz.
Dziadek: Jak płaziniec.
Grzegorz <bardzo zrezygnowany>: Dobrze, już dobrze...
Maryla: O nie mój drogi, nic nie jest dobrze. Albo jedziesz ze mną na wyspę, albo możesz sobie poszukać nowej rodziny. A właściwie, to jedziemy wszyscy, odjazd w kolejny piątek wieczór. Dziadek zresztą będzie potrzebny do przepłynięcia rzeki. Maurycy i tak ma wolną sobotę, dorobi sobie do kieszonkowego. Czy ktoś ma jakieś wątpliwości? Uwagi?
Dziadek: Nie, ale to mi przypomina niezapomniany rok 1905 i branie desantem łach na rzece Ussuri.
Maryla: Maurycy?
Maurycy: Jakże bym śmiał mamie odmówić? Przy okazji zrobię zadanie z gwiazdką o ssakach morskich.
Maryla: Obibok?
Dziadek: Grzesiu, to o tobie.
Grzegorz <wzdychając> Trudno, pojadę.
===koniec cz. 2===