12 grudnia 2003 roku.
Maryla: Maurycy, obudź dziadka.
Maurycy: Po co?
Grzegorz: Gdyż, w zasadzie, jest nam on potrzebny do odebrania miliona po Zachariaszu.
Dziadek (nagle obudzony): Zachariasz Dorożyński, co to był za dżentelmen! Jaki dyplomata! Światowiec! Kobiety do niego lgnęły, i to był powód dla którego Iga Korczyńska dokonała jego morderstwa, za co został niesłusznie skazany czemu, oczywiście, starałem się zapobiec lecz niestety, nie udało się.
Maryla: Jeszcze przed chwilą ojciec miał zupełnie inne, najprawdopodobniej, zdanie na temat Zachariasza. Zwał go ojciec podłym...
Grzegorz: KALUMNIE! Przywołują ciebie do porządku, Marylo. Nie waż się przy mnie sprzeczać z dziadkiem. Kiedy mówi że dobry pan Zachariasz był szlachetny, to w zasadzie prawda, gdyż dzięki niemu będziemy żyli na pewnym poziomie.
Dziadek: JA będę żył, chciałeś powiedzieć, Grzesiu. Przypominam, że dostaniesz figę z makiem.
Maryla: Zgadzam się z ojcem, Grzegorzu. Za te wszystkie lata znęcania się nad tym czcigodnym starcem powinieneś płacić odszkodowanie.
Dziadek: Córeczko, też dostaniesz figę, może z dżemem, palce lizać, ale ani grosza nie dostaniesz. A ty Maurycy też na nic nie licz, może Sylwia się ulituje i coś tobie odpali...
Maurycy: Co dziadek chciał przez to powiedzieć?
Dziadek: To, co słyszałeś.
Maurycy: Jestem więc pełen podziwu, że dziadek podjął szlachetną decyzję by podzielić się fortuną z Sylwią.
Maryla: Dobrze, już dobrze. Idźmy. Tylko w co się ubrać do banku? I do jakiego?
Grzegorz: Ależ do jakiego to jasne, pojedzie się do narodowego, a nie do tych, tfu! zachodnich i prywatnych. A w co się ubrać - ja w zasadzie założę swój ślubny garnitur. Ojca okryje się derką. Maurycy może iść w mundurze dziadka, a ty idź jak stoisz.
Maurycy: Na piśmie jest napisane że rachunek znajduje się w PKO. Mundur dziadka dawno zjadły mole, garnitur ojca rozpadł się na szmaty, a derkę dziadek ma na sobie.
Grzegorz: No więc, w zasadzie, jesteśmy gotowi do wyjścia. Na szczęście pawlacz i szafki dawno się rozpadły i wszystkie dokumenta trzymamy w tym zepsutym od trzech dekad telewizorze. Maurycy, weź je do kieszeni.
Maurycy: Z uwagi na okoliczności nie zgłaszam zastrzeżeń. Idźmy już.
Dziadek: Wy idźcie. Przypominam, że mam wózek.
Grzegorz: A może podjedziemy naszym samochodem?
Maryla: O nie. Nie, nie i nie, najprawdopodobniej ten grat od wielu lat nie jeździ.
Grzegorz: I co z tego? Można go pchać. Ja pojadę jako szofer, czcigodny starzec na tylnym siedzeniu jako bogacz, a ty z Maurycym będziecie nas pchać.
Maurycy: Nie ma mowy. Ten wrak nie ma kół.
Maryla: Jeszcze czego! To ja z naszym jedynym dzieckiem mam dostać przepukliny kiedy ty będziesz płaszczył tyłek w różowym wraku? Grzegorzu, zawsze miałam ciebie za szmatę, ale teraz już po prostu przesadzasz.
Grzegorz: To ja całe życie haruję żeby wam zapewnić byt, a ty mi się tak odwdzięczasz odmawiając jazdy samochodem którego się dorobiliśmy na mojej krwawicy!? I to kiedy?! W dzień tak uroczysty, gdy wreszcie mamy możliwość wyjść z nędzy?! Kiedy twój ojciec wreszcie zostanie wynagrodzony za jego wieloletnią przyjaźń i obronę dobrego imienia pana Zachariasza?! Marylo! Ty chyba nie wesz z kim rozmawiasz. Ty się zapominasz w zasadzie!
Dziadek: Grzegorzu, nadal nic nie dostaniesz. Zresztą, ktoś musi zostać w domu.
Maryla: A to dlaczego, najprawdopodobniej?
Dziadek: Gdyż ludzie majętni bywają okradani. W niezapomnianym roku 1905 ja i Sebek Sewastopolski, prawda, wdarliśmy się do domu pewnego japońskiego bogacza. Co tam były za skarby, istny pałac mówię wam. Sebek wdarł się do garażu, a ja do spiżarki gdzie wdarłem się, do jak się wydawało, zapasów dżemu truskawkowego. Niestety, dżem ten okazał się farbą w kolorze minia, troszku zepsutą więc koloru truskawkowego. Za ten czyn zostaliśmy ukarani naganą przed frontem pododdziału, czym Sebek się absolutnie nie przejął, gdyż za zrabowane opony od rikszy zakupił pół Tarnobrzegu.
Maurycy: Ponadto nie mamy już od jakiegoś czasu psa stróżującego.
Maryla: Chciałeś powiedzieć: nie wiadomo czego, ale niestróżującego. Murzyn nie bardzo stróżował. Najprawdopodobniej przesypiał cały czas.
Dziadek: W takim razie zarządzam, jako nowa głowa rodziny -
Grzegorz: A kto mianował ojca głową rodziny?!
Dziadek: JA siebie mianowałem, JA i jeszcze jedno słowo i całość majątku przeputam w seks szopie na talk do lalek. A więc, jak mówiłem: zarządzam przerwanie kłótni, sformowanie grupy marszowej w składzie ja jako dowódca, Maryla jako operator cekaemu i Maurycy jako sanitariuszka z zadaniem udania się do banku i odebrania, choćby i siłą, miliona. Ty zaś Grzesiu stój na warcie przed drzwiami ubikacji. Wykonać!
<odgłos szurania, ubierania się, cichego gwaru a na koniec trzaśnięcia drzwiami>
Grzegorz: No, i poszli. Trzeba teraz, w zasadzie, pomyśleć co z tym milionem zrobić. I jak dziadka urobić, żeby jednak podzielił się. No trudno, wezmę kredyt i kupię staruchowi zapas dżemu, może coś da. Co ja mówię, będzie tak uszczęśliwiony że na pewno da.Wydamy ten milion razem, jak na rodzinę przystało. Kupi się zamek do drzwi, telewizor, wyremontuje samochód, wyśle Maurycego na studia, dziadka do Japonii, Marylę na operację plastyczną by poprawili moje i ojca dzieła. Co ja mówię, jakie remonty, po prostu kupi się nowe mieszkanie, nowy samochód, całe życie nowe można z milionem zacząć... o cholera. Z milionem można całe życie zacząć, przecież to może być w zasadzie ich podstęp by mnie wysiudać z majątku dziadygi. Kto powiedział że tu wrócą? Przecież w zasadzie mogą wsiąść w taksówkę, pojechać na dworzec i wyjechać z pieniędzmi w świat i szukaj wiatru w polu. Albo sam weteran może złapać kasę, wsadzić do kieszeni i uciec im na wózku. Wtedy przeputa wszystko na dżem, pomnik dla Zachariasza i Igi. O cholera! Gdybyśmy mieli komórki to bym teraz zadzwonił do Maryli i ją ostrzegł. No nic, trzeba czekać. W tym czasie pomyślę co tam nam jest potrzebne. Na pewno samochód i mieszkanie. Zapas jedzenia, byle nie mąki bo znowu Maryla narobi tych cuchnących, ohydnych, tuczących zapiekanek i znowu nie będę się mieścił do ubikacji. W zasadzie i tak się nie mieszczę, więc w tym nowym domu sedes musi być łatwiej dostępny. Może w salonie? A co tam jeden sedes, po sedesie dla każdego! Na środku stół, dookoła cztery oczka ustępowe, ładnie, praktycznie, luksusowo. No i pies, musimy mieć psa, obrońcę, członka rodziny który będzie mnie szanował i nie rzuci się z pięściami na jedynego żywiciela. Ale w zasadzie to dziadyga jest teraz żywicielem, więc może to bez znaczenia. Tym razem jednak, pies nie może być jakimś mutantem z rury odpływowej, to musi być coś rasowego. Doberman, na przykład. Albo pudel. Lubię pudle, są praktyczne, jak się takiego zgoli to jest nie taka najgorsza wełna na sweter. Spać może pod stołem, wtedy oczka ustępowe będą miały podwójną funkcję... Ale dość o tym. Czas pomyśleć o rodzinie, Maurycy wreszcie powinien w wieku ponad pięćdziesięciu lat dostać na święta jakąś zabawkę. Chyba lalka z talkiem się nada. Maryla dostanie druty, no bo jakoś wełnę z pudla trzeba będzie zamienić na swetry.
<odgłos otwieranych drzwi i szuarania>
Grzegorz: Co, już wróciliście? Gdzie forsa?
Dziadek: Grzesiu, kochany zięciu...
Maryla: Mężu najukochańszy...
Maurycy: Szanowny i dostojny ojcze...
Grzegorz: Pytam ponownie: gdzie jest forsa?
Maryla: No cóż <wzdycha>
Maurycy: Niestety, trzeba uiścić zaległe opłaty za rachunek. Tysiąc dwieście złotych po doliczeniu odsetek
Grzegorz: No to ich nie uiściliście? Tam był milion, co to jest tysiąc dwieście?
Dziadek: Był milion. W 1938 był milion. W 1950 była wymiana pieniędzy, i za przedwojenne sto złotych dawali złotówkę, więc wyszło dziesięć tysięcy. W 1995 znowu była wymiana pieniędzy, i za dziesięć tysięcy dali złotówkę. Więc z elementarnej matematyki wychodzi, że z tego miliona wyszła złotówka. I nawet wypłacili, o <dźwięk monety kręcącej się na blatu stołu> ale do końca miesiąca musimy im zapłacić zaległe opłaty.
Grzegorz: Maryla... mam zawał...
Maryla: Znowu?!
===koniec===