Piątkowy remis nogokopaczy to oczywiście spisek „wiadomych sił” w „określonych celach”. Przecież na oko widać, że nasi są najlepsi, najszybciej się ruszają, doskonale dryblują no i zremisowali na Wembley w 1973! Już za sam ten remis należą nam się wszelkie awanse. A jak by tego było mało, to zawsze można dorzucić Grunwald i Wiedeń. Należy się i już.
No ale „gupi” piłkarski świat nie wyznaje się na naszych zasługach, a więc trzeba mu jakoś podpowiedzieć co zrobić, by sprawiedliwości stało się zadość. No bo nie można nas tak bezkarnie ogrywać i eliminować z każdych rozgrywek. Nie zasługujemy na to. Cóż więc zrobić?
Ano można zmienić przepisy. Nasi lobbyści odpowiednio ustawią głosowania, a na protesty mogą rzucać hasłami: Solidarność, Wałęsa, Jan Paweł II, ewentualnie Boniek, ale to w ostateczności, bo może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego.
I cóż w tych nowych przepisach winno być? A na przykład to, że każda drużyna grająca z naszą reprezentacją przegrywa cztery zero, a każdy gol strzelony przez naszych liczy się potrójnie. W razie gdyby jednak jakaś reprezentacja zdołała wyjść na prowadzenie, to sędzia ma obowiązek doliczenia czasu gry dotąd, aż nasi nie wygrają. Dla ułatwienia i nieprzedłużania spotkań ponad miarę należy przyjąć, że każda minuta doliczonego czasu gry równa się jednej bramce dla polskich nogokopaczy.
Gdy spełnimy te warunki, to możemy liczyć w końcu na jakieś sukcesy, a nie ciągle oglądać mecz na Wembley. Uważam, że do wykonania tego zadania należy oddelegować JE Vincenta R., bo te pomysły przy jego propozycjach to całkiem realny i łatwy do zrealizowania plan.