Stefana znam od dziecka, a może nawet wcześniej. Nasze mamy znały się bardzo dobrze od dziecka. Było nam jednak nie po drodze - miasto to samo; podstawówka ta sama, ale inna klasa; liceum oczywiście to samo, ale inna klasa
; studia a jakże w Krakowie - razem, ale osobno. Cały czas razem, ale osobno. Wstyd powiedzieć - połączył nas facebook (fuj!). Może już teraz na dobre i na złe.
1 maja, rano
Siedzę w domu przed komputerem, nie poszedłem na pochód i tak sobie myślę, może by tak odwiedzić Stefana i rodzinne miasto.
1 maja, południe
Zagaduję Stefana, czy korporacha bardzo go ciśnie i czy pracują 2 maja - mówi, że nie. To ja, że może przypadkowo jutro będę przejeżdżał przez Mielec i do niego wstąpię. Następuje oficjalna wymiana telefonów (ja dostaję czarny w czarnym etui) i pierwsze niewinne sms-y.
Brzoza, brzoza, jak mnie słychać... (W) Ja oka, ja oka, ja oka nie mam... :-) (S)
2 maja, 10:25
Sms: Oka, oka, ty bez oka, ja bez oka, ale jakoś jadę... (W)
2 maja, 11:53
Kolejne sms-y: Kiedy będziesz? (S)
Teraz następuje zacieśnienie wzajemnych stosunków i pierwsze rozmowy bilateralne przez wymienione telefony. Przekazuję, że już prawie stoję pod jego drzwiami.
2 maja, 11:54
Zbaczam z drogi i wstępuję do sklepu spożywczego obok bloku Stefana (naprzeciwko basenu). Kupuje jogurt i banana (dieta) oraz sok pomidorowy. Menel, sąsiad Stefana przy kasie dokładnie ogląda moje zakupy. Nad sokiem pomidorowym kiwa głową, że bardzo dobrze rozumie na co to jest. Wychodzimy ze sklepu, prosi, żeby zasilić jego budżet. Prosi, to trudno się oprzeć.
2 maja, 11:59
Przekraczam gościnne progi.
Nieuchronny ciąg dalszy nastąpi...