A ja właśnie (dzięki temu, że na bliżej nieokreślony czas pożyczyłem od kogoś kilkaset książek) trafiłem na pierwsze nieirytujące mnie, a wręcz urzekające, kosmiczne s-f. A irytowały mnie zwykle nieścisłości i wewnętrzne niekonsekwencje.
Trafiłem na "Opowieści kosmikomiczne" Italo Calvino.
To nie jest ścisłe ani prawdopodobne, nie, ale jest absurdalnie konsekwentne i konsekwentnie absurdalne. Główną postacią jest Qfwfq. Twór, którego nie mogę go w jasny sposób określić, ponieważ on osobiście przeszedł całą ewolucję:
Kiedy jesteś młody, masz jeszcze przed sobą cały proces ewolucji, wszystkie drogi otwarte (...)
(...) i ja byłem w pewnym okresie Dinozaurem, powiedzmy, przez jakieś pięćdziesiąt milionów lat, i nie żałuję tego.
To jeszcze małe miki. Problemy z okresu, kiedy wszyscy znajdowali się w jednym punkcie i nie dało się ani policzyć (bo nie dało się stanąć choćby na chwilę z boku), ani powiedzieć kto był tam pierwszy (ponieważ nie płynął czas) ani czy paniPh(i)Nko "chodzi do łóżka" z panem DeXuaeauX (trudno mówić o pójściu do łóżka, skoro ono znajduje się w tym samym punkcie, podobnie jak cała reszta) stawia tę postać co najmniej w jednym szeregu z Gonzem.
Rozważania z tak odległych epok są oczywiście wspomnieniami spisanymi później. Qfwfq zdaje sobie cały czas sprawę z tego, że na przykład jeszcze nie myśli, czy choćby, że jeszcze nie istnieje w sensie fizycznym.
Jedynie pierwszy rozdział dotyczący okresu wyjątkowo niskiego orbitowania Księżyca może zniechęcić ale później...