Ja miałam nauki wojskowe z ćwiczeniami, w liceum. PO się to nazywało, czyli przysposobienie obronne, a jak starszego pana, któremu regularnie wycinaliśmy głupie kawały, zastąpił świeżo zdemobilizowany fachowiec z komisji od katastrof lotniczych, to żarty się skończyły. Do broni pneumatycznej strzelnicę urządził w sali, do tej pory pamiętam świst śrutu rykoszetującego od dębowej tablicy... KBKSy litościwie ostrzeliwaliśmy na strzelnicy polowej, urządzonej na boisku zaprzyjaźnionej podstawówki, jak raz mieszczącym się w załomie murów pruskiej twierdzy, więc spoko, wszystko w porządku, nieprawdaż. Zajęcia z pierwszej pomocy mieliśmy na poligonie, zasuwaliśmy po transzejach w maskach p-gaz, z drewnianymi, ciężkimi jak bój noszami. Chustę trójkątną do tej pory z zawiązanymi oczami mogę założyć, i to na dowolną kończynę.
Dlaczego miałabym żałować takich atrakcji współczesnej młodzieży?