Miałem dzisiaj telefon z ofertą produktową pewnego banku. Monolog prowadzony na wstępie przez panią z infolinii zakończył się tradycyjnym pytaniem, czy rozmawia ze mną i podaniem mojego imienia i nazwiska w mianowniku. Niestety, mam alergię na nieodmienianie nazwisk, więc odruchowo wzorując się na słynnej anegdocie opowiadanej przez językoznawców powiedziałem: "Przepraszam, ale ja się deklinuję". W odpowiedzi usłyszałem: "Rozumiem, to ja zadzwonię później".
Teraz z jednej strony jestem na siebie zły, że dałem się ponieść mojej tradycyjnej przewrotności (i to już ostatnio drugi raz, o czym za chwilę), a z drugiej skręca mnie ciekawość, czy i kiedy pani uzna, że skończyłem się deklinować i zadzwoni?
A druga sytuacja, a w zasadzie pierwsza, wydarzyła się w ubiegły piątek. Byłem otóż na wystawieniu zwłok osoby z dalszej rodziny. Nie pamiętam nikogo, mama przedstawia mnie jednej z pan. Ona wyciąga rękę i mówi Anna, ja odwzajemniając ukłon jakoś tak automatycznie mówię Cezarian, bardzo mi miło, proszę przyjąć wyrazy współczucia”.