Wiem. Byłam tam wczoraj
Nie duży telewizor tylko cztery duże telewizory. I jeden zajebisty
Tak sobie myślę, że jednak posłucham teściowej. Bo tak sobie myślę, że z tą imprezą to jak z tranzytem Wenus - może się za mojego życia nie powtórzyć.
I tak sobie jeszcze myślę, że ta cała impreza przypomina mi wypasione imieniny, które od czasu do czasu wyprawiamy. Zainwestowaliśmy od cholery (zastaw się a postaw się). Chałupa wysprzątana, okna (na świat) umyte, dziury w alejce do wejścia zasypane szlaką, wypuczone klepki w parkiecie starannie zamaskowane czerwonym dywanem wytrzepanym z moli. Stół zastawiony, goście zaczynają się zjeżdżać. Ja co prawda nie cierpię imienin z całego serca, zwłaszcza przygotowań i związanych z nimi kosztów, bo to ucheta się człowiek jak dziki osioł i portfel nadwyręży, ale... Jak już się człowiek narobił, to równie dobrze może się razem z gośćmi zabawić. No jak kto lubi, to oczywiście może przyjąć rolę Marudnego Wuja, o którym wieść rodzinna niesie, że na każdym weselu nie omieszkał wytknąć, że bania była twarda, nawet jeżeli rzeczonej bani próżno było szukać w weselnym jadłospisie, ale to już z godnie ze złotą regułą KJP - każdemu wedle potrzeb. Ja pojadę, w końcu - jak dają, to brać. Zupełnie jak z iPkiem, co nie, Stefan?