Przerażająca Tfurczość Własna > Rodzina Rodzinie, czyli nasze własne odcinki
Odcinek specjalny 1: wiaty świata
(1/1)
Urzędnik:
3 stycznia 2022:
<narrator o głosie głębokim i melodyjnym>
Panna Inga starym zwyczajem robiła obchód po okolicznych śmietnikach. Powoli pojawiające się szykany w postaci kłódek, zamków, wart niehonorowych oraz raczkująca segregacja utrudniała jej nocne eskapady. Sytuację pogarszał za to fakt niebotycznego bezrobocia rejestrowego, które jeszcze całkiem niedawno biło po 20% w skali kraju.
Zwyczaje żywieniowe ludności także się zmieniły w kierunku wielce niekorzystnym dla panny Ingi. O ile dekadę czy choćby pięć lat wcześniej bez problemu potrafiła się wyżywić z łupów i zaoszczędzić, to teraz, cóż, musiała dojadać z karmników dla ptaków i odwrotnie. Szczególnie martwiło ją to,że rozpleniło się mięso wegetariańskie - drogie to, małe paczuszki, a ludziska wręcz wylizują opakowania po nim i dojeść z tej folijki się nie da.
Dodatkowo wzrost kosztów administracyjnych zmusił ją do podbierania z oszczędności - świst! gwizd! i po ptakach. Szczególnie po kanarkach, i tym samym po Wyspach Kanaryjskich. Z wyboru destynacji turystycznych zostały wycieczki metrem, oczywiście na gapę i ile udało się przeskoczyć na tyczce nad bramkami. Brak mandatu pomimo wzmożonych kontroli funkcjonariuszy od kontroli biletów nie dał pani Indze do myślenia, że tak właściwie z racji wieku opłat wnosić nie musi.
W czasie swych wędrówek często prowadziła konwersacje z siostrzeńcem i jego dzieckiem. Było to tym łatwiejsze, iż postać siostrzeńca oraz jego progenitury byłą całkowicie fikcyjna. Niezaprzeczaną zaletą było to, że rozmawiać mogła z nim o każdej porze dnia, nocy, roku oraz skóry. Jedyną wadą było to, że przekazy pocztowe nie dochodziły. Trudno się mówi.
Obeszła już każdy śmietniczek w okolicy pogranicza Śródmieścia oraz Mokotowa. Splądrowała nawet śmietniczki w przejściu podziemnym zwanym WGE - co prawda szans na jedzenie w nich nie było, a i trzeba było zawsze stoczyć bitwę o wejścia z lokalnym panem nastawionym abnegacko do higieny i kwestii mieszkaniowej, za to czasem szło zdobyć popsutą myszkę komputerową lub folię antystatyczną. Tajemnicze te artefakta panna Inga starannie czyściła, prostowała i układała z nich dekoracje w swoim mieszkanko. Niekiedy, ale jednak prawie nigdy, znajdywała porzuconą klawiaturę z której klawiszy układała wiersze miłosne do wciąż dziarskiego Dziadka Jacka. Pomimo kolejnych dekad niepowodzeń i rozczarowań nie gasła w niej ani nadzieja, ani pożądanie wobec weterana wojny rosyjsko-japońskiej oraz pogromcy Zachariasza Dorożyńskiego.
Łupem panny Ingi padły także odpadki rozrzucone wzdłuż ścieżek na Polu Mokotowskim. Głownie niedopałki, z których to odzyskać można tytoń, popiół, prześliniony papier oraz równie rozmemłany filtr. Popiołem można było rozwodnić (a właściwie - rozgęścić) talk do przesypywania lalek, tytoniem nabić fajeczkę (siostrzeniec rozwinął zamiłowanie do palenia fajek), papier oddać na makulaturę a filtry świetnie nadawały się jako substytut gąbek do ścierania tablicy (siostrzeniec, prawda, uczył w szkole).
Nie omieszkała także by splądrować rodzony, rodowity, swojski śmietnik im. Pana Słowikowskiego (uroczystą tabliczkę przyszwajcowano w roku 2018 po niespodziewanym zaginięciu lokalnej atrakcji ornitologicznej). Jego zawartość od lat była raczej nędzna i odrażająca, przypominała pani Indze jednak dawne marzenia o wyruszeniu w świat za śmietnikową fortunkę. Wiązały się także z nim liczne, ciepłe wspomnienia pana Słowikowskiego oraz innych byłych znajomych, choćby pana Włodka, który, co smutne, po jednej z awantur z żoną musiał salwować się emigracją do USA.
Kończąc o zimnym, mglistym świcie obchód panna Inga zinwentaryzowała łupy.
W torbie spoczywał chlebek (bez dżemu, i troszku spleśniały), serek, do połowy pełna saszeta kociej karmy, do połowy pusta saszetka karmy dla rybek, cztery biografie wielkiego gramatyka Józefa S., nieco folii antystatycznej, niedokończona butelka wina rodząca nadzieję że płyn w niej umieszczony to wino, stary cyrkiel, jeszcze starsza maszynka do golenie oraz osiem kilo kiwi.
Powoli wdrapując się po schodach układała obrotna emerytka jadłospis na kolejny dzień. Z kiwi da się zrobić przepyszne ziemniaczki w mundurkach (ha! dobrze, że wzięła maszynkę, powinna dać radę ogolić kiwi) więc danie, zasadniczo zasadnicze, ma na cały dzień. Serek zje na deser. Do chlebka miała wahania - można go ugotować na zupkę, ale można też pokruszyć, rozłożyć kolejnej nocy na chodniku a potem odławiać zlatujące się do niego bociany, pawie oraz perliczki. Z karm zaś wyjdą całkiem pożywne sosy po rozrobieniu z winem.
Zamykając drzwi panna Inga wesoło pomyślała, że jej ukochany jest co prawda niezdobyty jak do tej pory, za to bez wątpienia nie przeszkadza mu jej garb.
===koniec===
Cezarian:
Panna Inga została więc mafią śmietnikową? A co z puszkami po piwie, głównym trofeum zbieraczy?
Urzędnik:
Panna Inga, jak to na lokatorów wiadomego budynku (odpornego niezwykle, ile to razy dochodziło w nim do detonacji?) myśli w kolejności najsampierw o korzyściach krótkoterminowych, a nie operacjach handlowych. Makulatura to jednak efekt uboczny siostrzeńcowego nałogu, a nie cel zbierania niedopałków. Gdyby ten siostrzeniec nie palił jest wielce wątpliwym by te niedopałki odzyskiwała.
To jednak nie państwo włodzimierzowscy, co potrafią w zależności od koniunktury a to pędzić nielegalne przetwory ze zgnitych owoców, a to przerabiać paszporty na dowody osobiste.
Cezarian:
No dobrze, a MOPSy? A rozbudowana obecnie pomoc społeczna? Zatrzymaliśmy się mentalnie w latach 90-tych! Przecież i puszki po rybach w puszce są lepsze i nawet paprykarz szczeciński po COVIDZIE podwyższył i tak wyśróbowane parametry!
Nasi bohaterowie na pewno wymyśliby mnóstwo sposobów na wyciąganie pieniędzy publicznych! 500+ dla Maurycego, Sylwii i siostrzeńca panny Ingi to podstawa?
Nawigacja
Idź do wersji pełnej