Wszystko to marność nad marnościami.
Oprócz zwycięstwa 3:0 z angolami na Wembley.
Tak, ale kiedy ostatni raz tak z nimi wygraliśmy? Już tego najstarsi archeolodzy nie pamiętają. No bo, że coś takiego się kiedyś musiało zdarzyć, to nie ulega wątpliwości.
No tak, ale takie wydarzenie miało miejsce 1300 lat temu. Bramka Anglików była ustawiona w okolicach dzisiejszego Wembley, a nasza znowu - się wie - na Wawelu. Nasi zawodnicy, czerpiąc korzyści z tanich połączeń lotniczych i ruchu bezwizowego dotarli na Wembley i walnęli trzy bramki, czterech irlandzkich handlowców i dwóch pejsatych Żydów, którzy, taszcząc pod płaszczami komunistyczną bibułę i karabiny maszynowe krzyczeli "Niech żyją Sowiety!", oraz "Niech żyje Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego!". Z kolei Anglicy nie strzelili żadnej bramki, ponieważ ożarłszy się w Krakowie, razem ze smokiem wawelskim, owczym mięsem przyprawianym siarką (lokalny przysmak w tych czasach) opili się do tego stopnia, że zostali zaciągnięci na izbę wytrzeźwień (co zresztą praktykowane jest po dziś dzień), skąd już byli nie wrócili - a to ponoć dlatego, że nikt tam nie rozumiał ich staroświeckiego angielskiego. Czy muszę dodać, że sędzia osiadł na resztę życia w grodzie, który dzisiaj jest znany pod nazwą Wrocław?