I po tym się poznaje prawdziwego fachowca! Przedwojenna szkoła handlu w zasadzie.
Ojciec mój lubi wspominać, jak się jeździło do Warszawy na Bagno po, na ten przykład, lemiesz. A do tego, powiedzmy, igły dla babci, chomąto dla sąsiadoweggo konia, itp, bo skoro jeden ze wsi robi wyprawę, to niech przywiezie dla innych, nie będzie pół wsi cały dzień tracić.
I jak się weszło do sklepu Szmula czy Srula, to już się klient dalej fatygować nie musiał.
Lemiesz? Szanowny Pan obejrzy i wybierze. Igły? Jakie mają być? Nie mamy, ale chłopak poleci i przyniesie, Szanowny Pan posiedzi kawkę zaparzymy...
Naprawdę, mówią że sztuką jest sprzedać klientowi to, czego klient nie potrzebuje. tak sobie myślę, że prawdziwą sztuką jest sprzedać klientowi coś, czego on potrzebuje, a my nie mamy na składzie, ba, nawet nie wiedzieliśmy, że istnieje
Jak stary Jankiel Szmonces, kiedy go dziedzic wezwał do siebie i mówi:
— Słuchaj Jankiel, potrzebne mi dwa charty.
— Nic łatwiejszego. Właśnie mam dwie sztuki do sprzedania. Ile pan dziedzic da?
— 200 rubli.
— 200 rubli? Pan dziedzic chyba żartuje? To niemożliwe. Do widzenia.
— Czekaj Jankiel, ile chcesz?
— Czterysta.
— A ładne są?
— Lepszych pan dziedzic nie znajdzie!
— No to niech ci będzie czterysta.
Jankiel wychodzi, spotyka swojego przyjaciela Srula i pyta:
— Nie wiesz czasem, co to takiego charty?