Rzeczywiście, rychło w czas przyszła odsiecz, bo takie poszukiwania winnego mają moc samosprawdzającej się przepowiedni. Wiadomo, że śledczy, choćby śledczy pastowy, musi znaleźć winnego. Jest to nie tylko kwestia honoru, ale, co tu kryć, własnej odpowiedzialności.
Jestem akurat w temacie na biżącio, bo czytam sobie do poduszki lub do podłogi, książkę Wieczorkiewicza, de domo Pawła, gdzie opisuje on działalność sowieckiego wymiaru sprawiedliwości, w najgorętszym okresie. Fantastycznie przerażające.
Między innymi zajmuje się co nieco, "uproszczonymi metodami śledczymi", z których podobno najgorszą (najlepszą?), bo prawie 100 procentową była tzw. konwejera, czyli jakże swojsko brzmiące: "taśmociąg". Polegało na ciągłym, bez przerwy przesłuchiwaniu podejrzanego przez zmieniających się śledczych. Bezwarunkowe przyznanie się do wszelkich stawianych zarzutów następowało od 8 do 10 dni konwejera. Rekordziści przetrzymywali 16 dób. I tu jest problem, obawiam się, że Twoi podopieczni nie mieli aż tyle czasu na znalezienie winnego?
Trudno, należało zagrozić niebiciem w razie odmowy składania zeznań.