V ZELENEM HAJI
NA SAMEM KRAJI
DVE LIPKY!!!
Nie zaciął mi się CapsLock, tylko wrzeszczę, bo nic nie słyszę, bo właśnie wróciłam z koncertu Czechomora.
HEJ!
Na początek, zanim dam wyraz swojemu entuzjazmowi, wypada stwierdzić, że organizacja to był wstyd, obciach i poruta. Zero informacji, zero plakatów na mieście, nikt nie wpadł na to, żeby w amfiteatrze znalazło się stoisko z płytami (chociaż zespoły, owszem, przywiozły).
Polnische Wirtschaft, niestety, normalnie. Efektem był amfiteatr zapełniony co najwyżej w połowie, zupełnie przypadkowymi ludźmi. Ciekawe, że organizatorem był Ośrodek Kultury Wola. Mówi wam to coś? Tak, ci sami, co organizowali koncert Maćka Zembatego jesienią. Ten z moherowymi babciami, co się przyszły odchamić...
Dość narzekania, mimo wysiłków organizatorów koncert udał się nad podziw.
NA VSZETINIE, TAM JE LUKA
SECZE JOU SYNECZEK BEZ KLOBUKA
SECZE JOU SYNECZEK BEZ KLOBUKA!
Przepraszam, wyrwało mi się
Przed Czechomorem wystąpiły dwie kapele, obie świetne. Valaszski Vojevoda - można by ich w zasadzie określić jako zespół pieśni i tańca. Ale jeśli komuś przychodzi na myśl coś w rodzaju Mazowsza, to sie by zdziwił. Mnóstwo energii w tych śwarnych chłopakach i dziouszkach, a muzykanty też dawali ostro. Po nich dla odmiany chłopak z gitarą, czyli Tomasz Koczko i Kapela, już bardziej w klimacie Czechomora, ale trochę mniej turbo. Muzyka palce lizać.
I wreszcie, mimo uprzykrzających się wtrętami organizatorów... CZECHOMORRRR!!!
DOLE DOLE
DOLE DOLE DOLE
HEJ DOLE DOLE
DOLE U VCZELINA!
To, że przy takiej organizacji i takiej publiczności to był taki zarąbisty koncert, to zawdzięczamy wyłącznie chłopakom i dziouszkom z Valaszskiego Vojevody. Wyszli gromadnie na tak zwaną płytę i pokazali Polakom, jak się Czesi bawią przy Czechomorze. Ponieważ przy Czechomorze i mnie roznosi, więc z grupką co odważniejszych rodaków znalazłam się między nimi.
LICZKO JAKO RóżE MASZ
JA TE MUSIM DOSTAT'
NIC TI NE POMóżE SPAT'
SKOCZIM TRZEBA DO SNA!
Od tego momentu impreza zaczęła się na dobre rozkręcać, a od "Górali" zaczęło się pod sceną regularne folkowe pogo, i tak już było do końca.
Znacie to uczucie, kiedy muzyka na żywo was wypełnia i niesie? Zaczyna się od nieśmiałego przytupywania, a potem nogi tracą kontakt z podłożem, ręce same klaszczą, marynary fruwają... No. Właśnie.
HEJ GóRALE
NIE BIJTA SIE
MA GóRALKA Z PRZODU Z TYłU
PODZIELITA SIE!
I tak aż do ostatniego bisu, którym był kawałek, jak się chłopaki wyrazili, ze starych mistrzów, czyli - Beatlesi
Ponieważ koncert składał się z kilku części, kilka razy zwiedzaliśmy przestronne kulisy amfiteatru. Efekty - czyli dwie płyty Vojevody i jedna Koczki jutro powinny się przywitać ze znajomym Alchemikiem. Zdjęcia po obrobieniu wylądują najprawdopodobniej na Google Picasa, dam znać, jak się z tym uporam.
Mimo tego, że trochę mi wstyd za organizatorów (chłopaki z Czechomora pomyślą sobie, że źle z nimi, skoro lądują na takiej prowincji) i publiczność (byliśmy jedynymi osobami,które pofatygowały się po autografy) - to cieszę się, że mogłam się bawić prawie tak, jak na koncercie w Czechach. Jeszcze mnie nosi
Zupełnie inaczej będzie mi się teraz słuchało albumu (koncertowego przecież!) Promeny
NE PUJDEME DOMA AżE BUDE RANO!