czyli... sukces rodzi się w bólach.
Testy projektu-który-nie-działa zostały zakończone. Już nazajutrz dowiedzieliśmy się, że zakończyły się sukcesem. Trochę się zdziwiłem, ale ja byłem przebiegle ewakuowany z testów po pierwszym dniu, więc mogłem czegoś nie wiedzieć. Bardziej zdziwiła się koleżanka-podkierowniczka, która była tam do końca i spisywała końcową notatkę na ponad 100 błędów opisującą niedoróbki, złe działania, wymagania zmian i rozszerzeń i w ogóle...
Gdy od rana zaczęły przychodzić maile z gratulacjami, z podziękowaniami za zaangażowanie, z opisami zachwytów klienta - poczuliśmy się jak w kinie, tylko kto kręci ten film??? I jaki to gatunek - komedia, tragedia czy może... kryminał? Przez kilka godzin świat nam wirował, choć nie piliśmy niczego mocniejszego.
Aż w końcu... około 15-tej do naszej podkierowniczki zadzwoniła podkierowniczka za strony klienta:
- Słuchaj, musimy uzgodnić ostateczną wersję notatki końcowej i na jutro dać do zatwierdzenia dyrektorom
- OK, mam już zweryfikowaną tę listę (100) błędów z opisem, kto co ma poprawiać i jakie nakłady będą potrzebne
- Świetnie, ale... musimy to zrobić inaczej. Przecież po takim sukcesie testów nie możemy załączać TAKIEJ listy!
- ... (zamurowało ją)
- Napiszemy tylko ogólnie, że w trakcie wykryto prawie 100 incydentów aplikacyjnych, z tego ponad połowę naprawiono w trakcie testów, połowę połowy naprawimy we własnym zakresie w ciągu tygodnia a reszte przekazujemy do uzgodnienia warunków zmian.
- ... (ciągle zamurowana)
- No muszę tak, bo mi dyrektor głowę urwie, jak pokażę, że było fatalnie.
- Za błędy z naszej strony tobie urwie???
- No właśnie, taka polityka...
Czyli chyba jednak kryminał polityczny?