Mogę tu zrucić swoje zaćmienia z tego tygodnia?
Najsampierw nasz nowy ksiądz, który co prawda nie chadza w sukience, ale ma najwięcej kobiecego uroku z całego grona, rozszczebiotał się, jak to musi iść na zastępstwo na matmę do szóstej ce, ale się w ogóle, kochani, nie przejmuje, zrobi im, bzidalom, ułamki dziesiętne. Pozwoliłam sobie skomentować, że jak dobrze pójdzie, to powinno zostać dziesięć koszy ułamków. Ja się nie znam na mowie ciała mniejszości preferencyjnych, ale zadowolony chyba nie był. Poniekąd miał rację, w piśmie stoi dwanaście koszy. No ale miało być dziesiętnie...
Druga historia z dziś. Wstępnie wyjaśnię, że dzięki polityce zapobiegania wykluczeniu mamy w szkolnych ławach przyjemność gościć wszelkich świrów i psychopatów. Psycholog im wypisuje opinię, że mieszczą się w granicach szeroko pojętej normy, i w granicach tej normy możemy im w zasaaadzie skoczyć, chyba że coś się stanie. To wtedy idziemy siedzieć. I mamy spokój.
No więc dzisiaj się omal stało. Pani od Muzyki, zapalając trzęsącymi się rękami fajkę (w tajnej kanciapie, żeby nie było...) opowiedziała, jak to jeden Bartuś szedł zabić jednego Karolka. A widać było, że zabić, a nie wytarmosić, dość było w oczy spojrzeć. I ona go zatrzymała, dzielna kobieta, wszyscy wiemy, że od niej dwa razy większy. W kanciapie zapanowało pełne grozy milczenie (wszyscy znamy Bartusia), a w tym milczeniu zawisło narzucające się pytanie, zwerbalizowane przez Bruxę.
Po co? Dwóch mielibyśmy z głowy...