Po sobie, ale sprawy nabrały dzisiaj wyjątkowego tempa i musicie być informowani na bieżąco:
U nas dalszy ciąg przygód naszej – a jakże – powszechnie znanej i szanowanej koleżanki aplikantki, która przystąpiła do egzaminu radcowskiego. Warto wspomnieć, że to zadanie nie w kij dmuchał, trwa 4 dni, pięć egzaminów, pogrupowanych w odpowiednie działy prawa, obejmujce całość tak zwanej myśli prawniczej, bo ponoć myślenie ma w prawie ciągle przyszłość. Koleżanka zasiadła więc w ławce o 9 rano na pierwszym z egzaminów z prawa karnego. Trzeba na podstawie „rzeczywistych” akt i napisać apelację lub opinię, że wnoszenie apelacji nie ma sensu. Krótko mówiąc, zadanie na bite sześć godzin, a jak ktoś brzydzi się przemocą, to na pięć. I wyobraźcie sobie, że nasza koleżanka po dwóch godzinach otrzymuje od kogoś z Kancy smsa: „No i jak się czujesz po egzaminie?”. Koleżanka zdenerwowała się (o ile to możliwe) jeszcze bardziej, bo pomyślała, że oblała i wszystko stracone. Przy pomocy komisji egzaminacyjnej i przyprowadzonego na egzamin - za własne pieniądze, ale było warto - psychoanalityka jakoś doszła do siebie, ale napisała przed chwilą, że boi się, że pozostając pod wpływem cytowanej wiadomości, skaże oskarżonego na stracenie. A w Kancy? Wszyscy nagle nabrali wody w telefony…