Protesty kobiet i ich pacyfilacje.
Dzisiaj będzie zawodowo, ale o sprawach trudnych, a nawet najtrudniejszych, bo osobistych. Jak wiadomo, trwają nadal tzw. protesty kobiet gromadzące od kilku tygodni większą lub mniejszą liczbę kontestujących. Jedna z naszych koleżanek aktywnie w nich uczestniczy. Problem polega jednak na tym, że jej chłopak to policjant, który także chodzi na te same protesty i aktywnie w nich uczestniczy, tyle że po drugiej stronie szpaleru. No i oczywiście kończy się to tak, że on ją pacyfikuje i zatrzymuje, czy odwrotnie, ona – jak to prawnik – pisze zażalenia, które sąd uwzględnia i zatrzymania uchyla. Co do „pacyfikacji”, to ponoć te sprawy załatwiają w weekendy.
Jeśli ktoś myślał, że relacje miłosne pomiędzy młodymi są skomplikowane, to niech posłucha, co się dzieje dalej. Związek i uczucie stanęły na ostrzu noża w ubiegłym tygodniu, kiedy to jak zwykle nasza para spotkała się na protestach stając oczywiście po przeciwnych stronach miejsca, gdzie staje ZOMO. I wtedy ON dokonał zwyczajowego zatrzymania… innej kobiety. Ba! Nie tyle kobiety, co bardzo podejrzanie ładnie wyglądającej brunetki z duuużymi, błękitnymi oczami, co nie uszło uwadze naszej koleżanki, prywatnie blondynki. Podobnie nie uszło jej uwadze, a przynajmniej tak twierdzi, że chłopak od razu próbował przystąpić do pacyfikacji! Wywiązała się awantura która wreszcie pokazała sedno kobiecego protestu. Chłopak bronił się, że podejrzenia są całkowicie bezpodstawne, bo przecież… nawet do głowy by mu nie przyszło lokować swoje awanse w stosunku do dziewczyn, które biorą udział w tego typu protestach. To uspokoiło naszą koleżankę, która przyznała, że sama chodziła na protesty tylko po to, żeby mieć swojego chłopaka na oku. I wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi, oprócz zatrzymanej brunetki, która po pogodzeniu się naszych bohaterów, musiała się od chłopaka wyprowadzić na podstawie orzeczenie sądu, które „załatwiła” nasza koleżanka.
Ech miłości, ty nad poziomy jurysprudencji wylatuj!