Kancelaryjne Ménage à trois
Różne zdarzają się sytuacje, ale w zasadzie nic nowego pod słońcem. Weźmy przykład naszej przesympatycznej koleżanki – Aplikantki. Oczywiście sympatycznej nie tylko dlatego, że jest aplikantką i już teraz, na kilka miesięcy przed zakończeniem przez nią tego trudnego etapu, daliśmy jej jednoznacznie do zrozumienia, że najprawdopodobniej będzie równie sympatyczna po egzaminie końcowym. Uważamy, że tego typu deklaracje są ważne, bo przecież dla nas to tylko egzamin, a dla niej koniec młodzieńczej zabawy, czas na trudne schody dorosłości! Jednak młodość łatwo nie odpuszcza, walczy o swoje zębami i pazurami.
I tak, ostatnio Nasza Aplikantka, a jakże, pomyślnie zdała kolejne kolokwium. Uśmiechnięta, w świetnym humorze, rozluźniona, pozwoliła sobie na chwilę szczerości i stwierdziła, że teraz, przed marcowym egzaminem końcowym, pozostało jej już tylko… zaliczyć swojego patrona. Za chwilę co prawda się zreflektowała, że nie o to jej chodziło, o co jej chodziło, ale było już za późno i rozlane mleko się rozeszło. Patron, zawodowo mój wspólnik, człowiek o słabym sercu w ogólności, a w szczególności do kobiet i umiarkowanej cukrzycy, specjalista od wchodzenia na dachy po drabinie i omdlewania w kościele lub odwrotnie, tym razem mało nie zemdlał w Kancy na taką wiadomość. Na szczęście miał w ręku zwyczajowy, wybrany jak co dzień przez żonę, śliczny bukiet kwiatów z gumką, który nosi zawsze, bo jak mawia, nigdy nie wiadomo, czy nie spotka kobiety swojego życia. Bukiet wręczył natychmiast Naszej Aplikantce, ze słowami w stylu, że jest na najlepszej drodze do uzyskania pozytywnej opinii na swój temat, a może nawet na temat przebiegu aplikacji… I ja także się bardzo ucieszyłem, bo dzielę z moim wspólnikiem jeden pokój, a zgodnie ze starym przysłowiem: jeśli nawet w czymś nie można uczestniczyć, to chociaż miło będzie popatrzeć.Fakty są jednak takie, że znowu marzenia o ménage à trois trzeba będzie odłożyć na później, a w domu jest tyle do zrobienia…