Tymczasem w Kancy, nasz kolega, specjalista od dachów, pojechał wczoraj na spotkanie biznesowe do Warszawy. Uprosił koleżankę, żeby zawiozła go na dworzec, a jak na dworcu okazało się, że ona ma – zupełnie przypadkowo – przy sobie spakowaną walizkę, to wiadomo: pirlu pirlu, a walizka po peronie… W każdym razie, bez problemu dała się namówić na dalszą jazdę i pomoc podczas spotkania w Warszawie. Sytuacja w zasadzie banalna, bo nasi pracownicy wyjątkowo identyfikują się z kancą są ofiarni z zawsze skłonni do pomocy.
Zdziwienie ogarnęło nas następnego dnia, kiedy około 13 kolega pojawia się w biurze… sam. Jak się okazało, trochę z pośpiechu, a trochę z roztargnienia zostawił koleżankę - fakt, że zupełnie rozanieloną – w hotelowym łóżku. Jednak nawet roztargniony i pośpiechu nie przestał być dżentelmenem, gdyż nie tylko spakował i przywiózł jej walizkę, ale nawet zostawił jej pieniądze… na rachunek za hotel.
Koleżanka pojawiła się w pracy następnego dnia, uśmiechnięta i zadowolona. Poprosiła tylko, żeby przelewem zapłacić za hotel, bo musiała wydać pozostawione jej pieniądze na zakup ubrań w Złotych Tarasach. Jak stwierdziła: kolega zbyt dokładnie spakował jej walizkę, a ona ani nago, ani w szlafroku nie będzie podróżować pociągiem.
A mówiłem, że mamy oddanych Kancelarii pracowników? Zaś jak koleżanka robiła zakupy w Złotych Tarasach można ponoć było zobaczyć w regionalnej telewizji warszawskiej.