Tak naprawdę to chyba wszystko (i nic) zaczęło się dzisiaj od obserwowania naszej koleżanki prawniczki-skrzypaczki, która po raz kolejny udowodniła, że na poziom wirtuozerski wznosi manipulacje manualne. Koleżanka zajmowała się otóż hipnotycznym filetowaniem grapefruita. Trwało to może nawet za długo i już zaczęliśmy nabierać uzasadnionych, choć nieskonkretyzowanych podejrzeń, gdy w ostatniej chwili wyszła naprzeciw naszym oczekiwaniom i poczęstowała licznie zgromadzona publiczność. Okazało że nie rzuca filetów na wiatr i owoc rzeczywiście został pozbawiony nie tylko skórki, ale i kości.
Manipulacje jednak pozostały, tyle, że manualne przeszły w językowe. Niby w kancelarii prawniczej to nic dziwnego, ale od słowa do słowa rozmowa zrobiła się coraz bardziej aluzyjna, a także - pewnie pod wpływem grapefruita - cierpka. W ostatnim momencie ktoś - pewnie karnista - załagodził sytuację, przypominając, że słowa nie tylko mogą ranić, ale nawet zabić i od razu podał najpopularniejszy przykład tych ostatnich: "Cel, pal!"
Jako, że nikt nie chciał się znaleźć po którejkolwiek stronie plutonu egzekucyjnego, szczęśliwie wróciliśmy do zajęć.