Podsumowując mój pobyt w szpitalu, to uważam go za znakomity i wszystkim serdecznie polecam.
Przede wszystkim tanio. Chciałem jechać na narty, jednak żona wyperswadowała mi, że musimy oszczędzać. Miała rację, ceny zdecydowanie niższe. W porównaniu do nart płaciłem w zasadzie tylko za papier toaletowy, słodycze i – co oczywiste – za skipass.
Znakomite jedzenie – co prawda bistecca fiorentina była jednak za mocno wysmażona, to już owoce morza (serwowane w piątki i niedziele) świeżutkie – to znaczy świeżutko rozmrożone. O jakości podrobów i flaków nawet nie ma się co rozwodzić, w końcu to szpital i mają bezpośredni dostęp.
Obsługa pierwsza klasa. Jeżeli człowiek nie potrafi, zawsze pokażą, jak dać w żyłę, podpiąć kroplówkę, a nawet dobrać leki. Więcej, nawet jak piątego dnia nie potrafiłem sobie wkuć igły od kroplówki, podały pomocny wenflon i przyniosły z łazienki szmatkę do wytarcia krwi. Na pomoc można było liczyć zawsze – a to przy doczołganiu się do toalety, a to do zdjęciu nart i butów narciarskich, a to do przywołania windy, gdy człowiek nie mógł się przez kroplówkę wychylić z łóżka na korytarzu.
Salowe zachwycone, bo nie brudziłem nocnika, ani wokół kaczki, a na dodatek wyszedłem żywy i nie trzeba było zmieniać pościeli.
Ksiądz/pop bardzo sympatyczni i bez problemu udzielający szybkich rozgrzeszeń oraz ostatnich, a dla chętnych, za odpowiednią, niezbyt wygórowaną opłatą, przedostatnich namaszczeń z rocznym okresem ważności (lub do następnego pobytu w szpitalu).
Zabiegi wykonywane na czas i bez zbędnych znieczuleń i z pierwszeństwem wobec oczekujących godzinami osób spoza szpitala. Ochrona szpitala znakomicie wywiązywała się z obowiązków obrony pacjentów przed zapalczywą agresją tych ostatnich.
Nic dziwnego, że wszyscy pacjenci godzili się na wszczepienie unikalnego gronkowca z danego oddziału, tak, aby mieć pierwszeństwo powrotu na oddział.
A zdrowie? To szpital i zdrowie pacjenta nie jest najważniejsze. I dlatego trzeba było wyjść do domu…