Dzisiaj anegdoty o żonie wybitnego, co by nie powiedzieć, polityka i do tego artysty - Ignacego Paderewskiego. Jak się okazuje, jego małżonka była nawet jak na liczną konkurencję na swoim ekhm... w uproszczeniu, stanowisku, wyjątkowa. I tak, nie tylko uczetniczyła wraz z mężem w posiedzeniach rady ministrów, co więcej wielkokrotnie zdarzało sie jej te posiedzenia rozganiać (nie znam szczegółów). Bywała także częstym "gościem" na spotkaniach męża z Piłsudskim (taki facet z wąsem, na kasztance), powodując, że panowie w celu omówienia spraw wagi państwowej musieli udawać się do toalety na wspólnego papierosa (czyli, gdyby wówczas obowiązywała obecna ustawa antynikotynowa II RP upadłaby znacznie wcześniej).
Roman Dmowski (ten carski poseł bez kasztanki) powiedział Paderewskiemu wprost, że będzie z nim rozmawiał dopiero, jak ten "otruje swoją żonę". Do tego dochodzi bieganie podczas konferencji miedzynarodowych za mężem - premierem wśród dyplomatów z szaliczkiem do założenia.
Heleną pasjonowała się i ulica. Krążyła opowieść, jakoby Helena wysłała na Jasną Górę wota z wygrawerowanym napisem: "Marii - Helena".
I tak się okazuje, że niektórzy to mają (mieli) problemy z małżonkami, a nie tylko Bruxa. Piszę o Bruxie bo nie będziemy sugerować, że istnieje gdziekolwiek jakakolwiek druga połowa, z którą kto, jak kto, ale Mela by sobie nie poradziła. O mężczyznach ze względu na ich ułomności w tym względzie pisał nie będę.