Nieśmiertelny grenlandzki Upernavik, gdzie walenie mówią dobranoc, a w każdym domu, co już wkrótce mieliśmy sprawdzić na własnej ekhm... skórze (przecież człowiek ma wszędzie skórę) jest sławojka z wyciągiem. Najspokojniej w świecie cumujemy do pomostu ponton (no nie na ponton, że przypomnę słowa Jagiełły o dwóch mieczach z bitwy pod Grunwaldem), gdy podchodzi do nas dwóch policjantów w pełnym ekwipunku: kajdanki, pistolety, wibratory, przepraszam, paralizatory. Do tego ich rysy twarzy, jasna skóra i włosy oraz niebieskie oczy przesadzają, że mamy do czynienia nie z Inuitami, a delegacją aryjską prosto z Danii. Od razu, bez ostrzeżenia zadają podchwytliwe pytanie: Jak masz na imię? Podalim. Aryjski policjant wyjął z kieszeni i otworzyl kartkę w kratkę, porównał zapiski i stwierdził: to nie wy. Ogromna ulga pojawiła się po obu stronach twarzy każdej ze stron. Okazało się, że z szukali w Upernaviku dwóch seryjnych eskimoskich 14-letnich niealimenciarzy. Pomimo, że w tej miejscowości bylismy dopiero od 3 godzin, świetnie wiedzieliśmy o kogo chodzi. Pokazaliśmy inkryminowanych ręką. Niestety, w ostatniej chwili, z ogromną szkodą dla przeszłych pokoleń, wyrwali się na north-west passage.