Mam niestety tak, że w rozmowach w restauracjach, szpitalach, szatniach nie mogę się powstrzymać od głupich pytań, prowokujących do mniej lub bardziej zabawnych dialogów. Często trafiam na fajnych ludzi z poczuciem humoru. Za przykład może służyć ankieta, w ramach której w Bieszczadach, schodząc z Połoniny Wetlińskiej, pytaliśmy podchodzących: „Przepraszam, ale kolega pisze doktorat na temat: „O czym myślą ludzie podchodzący pod górę, jeśli ominąć brzydkie wyrazy?” Zaskakująca była nie tylko chęć rozmowy przygodnie spotkanych osób, ale i odpowiedzi. Wówczas zdecydowanie wygrała pani idąca z ok. 6 letnią córeczką: „Dzisiaj jest bieg rzeźnika, może znajdę sobie męża?” Podobnie ciekawe wydarzenie sprokurowałem zupełnie niechcący, kiedy to po koncercie szantowym w Krakowie odbieram swój płaszcz (mieli!). Obsługuje około 22 letnia dziewczyna z twarzą upstrzoną piercingami. Nic dziwnego, że zaszokowała mnie książka leżąca u niej na blacie i to nie byle jaka, bo „Idiota” Dostojewskiego. Oczom nie wierząc mówię: - O, widzę, że to jakaś dobra, bo gruba książka … - i sylabizuję: - Do-sto-je-wski, I-di-ota… - I tu mnie coś podkusiło: - To jest książka psychologiczna, czy psychiatryczna?
- Nie wiem – odpowiedziała dziewczyna z rozbrajającą szczerością, a na twarzy nie widać jakikolwiek asocjacji myślowych – Bo to kolega czyta.
Czyżby nie było głupich pytań? Ważne jednak, że ktoś czyta! A może podział w pracy w szatni był taki, że on zajmuje się książką, a on numerkami?