To się nazywa podcinać gałąź na której się siedzi. Trochę jak w niesłusznym kawale:
W 1956 zasępieni towarzysze zastanawiają się co tu robić w związku z ogólnymi zadymami w ledwo co ustanowionym ustroju... A jak raz poszła plotka że któryś z z asystentów sławnego profesora Michałowskiego wynalazł proszek ożywiający na chwilę mumie, które można pytać o różne rzeczy. No to w wielkim sekrecie stwierdzono że pod jakimś pretekstem uszczknie się trochę proszku, pojedzie do Moskwy i w wiadomym mauzoleum zada Leninowi klasyczne pytanie "szto diełat'" w zaistniałej sytuacji.
Tak też zrobiono. Lenin podniósł się, czknął, rzucił grubym słowem i pyta kim otaczający są i z czym przychodzą.
- Jesteśmy polskimi komunistami i mamy problem! Potrzebujemy rady!
- Jaki problem?
- Kontrrewolucja!
- Aaaa... kontrrewolucja! - usieszył się Lenin. Przecież to proste: natychmiast rozdajcie broń robotnikom!
ciekawe co uzbrojone nauczycielstwo zrobiłoby towarzyszo... o przepraszam! Wielebnemu Czarnku?