Powoli żegnaliśmy się z Panią Kicią, kot był jak szkielet, uszka żółte - ale mama stwierdziła że nie miałaby serca zastosować hmm... ostateczznego rozwiązania, karmiła ją łyżeczką i proszę. Kicia wydobrzała, jeszcze nie całkiem, niemniej postęp jest znaczny: je samodzielnie, czai się na ptaszki (niestety w tym i na ekokurczaki) ostrzy pazury (niestety również na meblach) i dokonała swego rodzaju przewrotu w łazience, odzyskując ją a dokładniej ciepłą posadzkę z rąk (!) kocura Przybysza. Nawet nie musiała ssyczeć. Przyszła, powpatrywała się - i kot zrozumiał.