Nie wiedziałem, gdzie z tym pójść, to tu se siadłem. Otóż, kochani moi, słuchałem sobie parę dni temu radia. To jest, radio to dopiero włączyłem do prądu, więc wyzerowało mi wszystkie zaprogramowane częstotliwości i musiałem szukać mojej czwórki od nowa. Przebijając się przez fale eteru (rzecz jasna, rzecz miała miejsce w późnych godzinach wieczornych) natrafiłem jednak na słowo klucz, które zmieniło moje zamiary i miast czórki począłem się wsłuchiwać w rozmowę nadawaną na jednej ze stacji regionalnych. Rozchodziło się o wyraz "exorcism".
Myślałem sobie - ot, będzie naparzanka pomiędzy jakimś tam naukowcem-sceptykiem i księżulem, który to niejednemu złemu duchowi zrobił kuku wodą święconą. Okazało się, że jest nawet lepiej: był sam ksiądz. Dla takich monologów człowiekowi chce się żyć. Miły księżulo (katolicki, heh) opowiadał o swoich doświadczeniach w naparzaniu się z siłami zła. Z początku nieźle przynudzał, ale przynajmniej miło się go słuchało, bo i głos miał radiowy i brzmiał nieco jak stary niedźwiedź, co to zwierzątkom w lesie opowiada baśnie o eflach i drzewcach. Ale od pewnego momentu jegomość puścił się poręczy, i to na całego. Staram się odtworzyć z pamięci:
"Pracując nad egzorcyzmowaniem wielokrotnie stykałem się z różnego rodzaju duchami i często stosuję różne modlitwy. Jednakże, preferuję najbardziej tę stworzoną przez św. Krzysztofa. Święty Krzysztof był zakonnikiem nad Loch Ness i tam wiódł tego czasu swój żywot. Pewnego wieczoru nad jeziorem rozpętała się straszna burza - z wichrami i piorunami. Na wodach był jednakże rybak który wypadł z łodzi, nie mógł dopłynąć do brzegu i cudem tylko utrzymywał się na powierzchni wody. Święty Krzysztof nakazał zatem jednemu z młodych mnichów by popłynął po łódź i skierował ją w kierunku rybaka tak, by ten mógł się na nią wspiąć i uratować.
Mniszynek Mnich zrobił co mu zostało nakazane i wskoczył do lodowatej wody Loch Ness.
Wtem!
Potwór zaczął sunąć w kierunku mnicha, więc święty Krzysztof niewiele myśląc również rzucił się do wody - chcąc ratować i rybaka i mnicha. Płynąc do nich wykrzyknął z całą, niesamowitą mocą tę modlitwę, którą i ja najchętniej używam: "Thou shalt go no further, nor touch the man; go back with all speed"*, "Thou shalt go no further, nor touch the man; go back with all speed". Nie wiadomo, czy to potęga tej modlitwy, czy moc głosu świętego Krzysztofa sprawiła, że potwór zląkł się śmiertelnie i momentalnie zapadł się w toń Loch Ness. Obu oczywiście urawował.
Jak już mówiłem, jest to moja ulubiona modlitwa. Wiele miejsc jest zamieszkanych przez duchy, które są złe i nieszczęliwe. Gdy odwiedzam takie miejsca, powtarzam słowa świętego Krzysztofa i mówię "Thou shalt go no further, nor touch the man; go back with all speed!", "Thou shalt go no further, nor touch the man; go back with all speed!". Czasami pracuję z kobietą, która jest medium i może obserwować rzeczy i zjawiska, które dla mnie są nieobserwowalne. Ona wskazuje mi miejsca w które mam skierować święconą wodę; kiedy to robię i powtarzam słowa świętego Krzysztofa "Thou shalt go no further, nor touch the man; go back with all speed", "Thou shalt go no further, nor touch the man; go back with all speed", ona wskazuje kierunek w którym one uciekają i krzyczy "One są przerażone, boją się tej modlitwy, drżą przed nią! Uciekają, o tam, tam! Oh, uciekły, pierzchły! Są przerażone! Już tu nie wrócą!". Widać, że ta modlitwa w jakiś szczególny sposób przeraża te złe duchy."
Później mówił jeszcze coś niecoś o tym medium (wracając do historii ze wskazywaniem przez nią, w którym to kącie siedzą paskudne duszyska), innych mniej znaczących szczegółach i prowadzący - który niemal nie przerywał wywodów kapłana - zakończył audycję.
Może to z powodu zmęczenia, ale uśmiałem się tego wieczoru przednio i nawet jak zasypiałem, to banan mi z twarzyczki mojej nie zszedł
* - cytata nie z pamięci