Opowieść też prawdziwa Koperta
Zdarzyło się kiedyś, że chrześnik zaprosił swego chrzesnego na swój ślub i wesele. Zaproszenie dostarczył w ładnej, zaadresowanej kopercie (jak to jest w zwyczaju). A chrzesny był nie byle jaki - właśnie powrócił z dość długiego pobytu w USA (zwanych dla niepoznaki Ameryką). Ucieszył się z zaproszenia i obiecał, że stawi się obowiązkowo.
Tak też uczynił. W kopertę, w której dostał zaproszenie włożył parę zielonych banknotów, o wcale nie niskich nominałach. Po ceremonii ślubnej wręczył ją panu młodemu, a panią młodą serdecznie wycałował. Następnie bawił się wesoło do samego rana.
Jakież było jego zdziwienie, gdy nazajutrz rano sąsiadka zapukała do jego drzwi. Znaczy nie było w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że trzymała w ręku kopertę zaadresowaną do niego. Tknięty przeczuciem, nasz bohater szybko zajrzał do środka. Przeczucie go nie myliło - w środku było - no, kto zgadnie? - parę zielonych banknotów o wcale nie niskich nominałach.
Sprawa wyjaśniła się po rozmowie z uczynną sąsiadką. Otóż tak się złożyło, że przechodziła obok kościoła właśnie w czasie, gdy orszak weselny już odjeżdżał do lokalu, gdzie miało odbywać się wesele. Idąc przez plac przykościelny zobaczyła kopertę lezącą na ziemi. Po podniesieniu zauważyła adres sąsiada. Postanowiła oddać mu ją, wychodząc z słusznego poniekąd założenia, że jest to jego własność. Jako osoba kulturalna do głowy jej nie przyszło, by zaglądać do jej środka. Niestety - sąsiada cały dzień nie było. Dopiero dzisiaj rano...
Sąsiad tak się ucieszył z tych odwiedzin, że nie pozwolił sąsiadce na szybkie oddalenie się. Siłą wsadził ją do auta i zawiózł do swego chrześnika. Tam opowiedział całą historię i wręczył jeszcze raz ową nieszczęsną kopertę. Co się okazało? Chrześnik wkładał wszystkie koperty do wewnętrznej kieszeni marynarki. Ta widocznie musiała ześlizgnąć się po poszewce, a chrześnik tego nie zauważył, patrząc jak mu chrzesny żonę obściskuje.
Wszystko skończyło się dobrze, a uczynna sąsiadka musiała prosić sąsiada o odwiezienie, ponieważ dostała taką „szyszkę” z wesela, że nie była wstanie jej zanieść osobiście. Co było w paczce niech każdy domyśli się sam - bo cóż można dostać z wesela za powiedzmy pięćset dolarów? Jest to jednak kolejny dowód na to, że uczciwość zawsze popłaca, a w adresie nie należy zapominać o kodzie pocztowym...
Jan Surma Stefański