Licytacja jak zwykle nie ma sensu, natomiast "biurowy" sens mojej pracy polega na tym, że muszę poświadczyć za zgodność z oryginałem dokumenty, które wysyłamy do sądu. Przy każdym pozwie, czy tak zwanym piśmie zawierającym wnioski dowodowe jest tego od kilkunastu do nawet kilku tysięcy stron. Kilkadziesiąt to norma. Wyobraźcie sobie trzy tomy faktur, które należy kserować w 2-3 egzemplarzach i następnie poświadczyć za zgodność z oryginałem. Oczywiście wspieramy się pieczątkami, bo na każdym poświadczanym dokumencie napisać: "Świadczę za zgodność z oryginałem radca prawny XY, miejscowość i data" to można kota dostać. Niestety, podpis musi już być mój.
Trudno do końca określić liczbę poświadczanych dokumentów, więc pójdźmy na wagę. Najcięższe pismo procesowe wraz z dokumentami, które wysyłałem ważyło lekko ponad 50 kg i... nie zostało przyjęte na poczcie, ponieważ przekracza normy pracy w zakresie podnoszenia ciężarów przez pracowników. Dopiero następnego dnia przyjechał specjalny kurier, który pismo odebrał. Wśród tych ponad 50 kg trochę niewątpliwie ważył pozew, który liczył sobie ok. 100 stron (ile stron miała wasza praca magisterska? My rocznie piszemy takich prac kilkadzisiąt), reszta to w dużej mierze dokumenty do poświadczenia za zgodność z oryginałem.