Jak ostatnio sprawdzałam, to nowa podstawa programowa tym się różni od tej przed mniej więcej stu lat, że jest w stosunku do niej znacznie okrojona. To, że o czymś nie słychać na lekcjach, to dla wszego dobra, żeby wam młode mózgi nie popękały od nadmiaru wiedzy, droga współczesna młodzieży. Jak sobie z tym "nadmiarem' radzili wasi przodkowie, to już ich, i częściowo nasza, słodka tajemnica. No przecież nie będę sobie kształcić własnymi ręcami zbyt inteligentnej konkurencji, nieprawdaż?
A tak serio, to taka jest ostatnio przewodnia linia naszej partii, wróć, ministerstwa, żeby odchudzać materiał z tak zwanej "zbędnej wiedzy". Kto decyduje o tym, co jest zbędne, to widać choćby po zredukowaniu liczby godzin historii do 1 (słownie: jednej) tygodniowo. Z czego pierwszy rok się w połowie poświęca na oglądanie zdjęć rodzinnych. Za to muzyki jest aż dwie godziny. Do rozłożenia na trzy lata. Czyli w danym roku wychodzi 2/3 tygodniowo.
Skąd wiadomo, co każdemu z obecnych dziesięcio, dwunastolatków nie będzie potrzebne w dorosłym życiu - nie mam pojęcia. Dlatego nie jestem ministrem, tylko prostym belfrem, który próbuje przebić się z przesłaniem, że ogólnie lepiej wiedzieć więcej, niż mniej. To nic nie waży, masz to za darmo i nikt cię z tego nie okradnie. Profit!
Mnie na przykład wydawało się, że wiedza o rozmnażaniu i innych procesach życiowych drożdży jest mi na plaster. Do czasu jednak, do czasu...